Założenia:
FIA miało wcielić się w „101 Batalion Piechoty NVA”. Do naszych zadań miało należeć:
a) zajęcie mostu na rzece
b) ufortyfikowanie stanowisk
c) założenie bazy w pobliżu mostu
d) obrona mostu aż do otrzymania innych rozkazów.
Przed misją zgromadziliśmy środki do fortyfikacji umocnień w postaci 6 płyt pancernych (styropian) farba do maskowania stanowisk. Sznurki do odciągów zadaszenia, i do elementów maskujących.
Wszystko zabraliśmy ze sobą.


Początek
Jako miejsce zbiórki wyznaczyliśmy Mac Donalds przy ulicy Ostrobramskiej godzina 19:00 (BTW o 20 było to miejsce zbiórki strony amerykańskiej zamierzaliśmy przed 20 zwinąć się z stamtąd).
W miejscu zbiórki (przypadkowo) spotkaliśmy TATĘ (generała armii wietnamskiej) dobrze się złożyło bo pilotował nas na miejsce imprezy i uniknęliśmy przez to błądzenia.

Na miejscu obejrzeliśmy wioskę wietnamską i przystąpiliśmy do przekształcania oddziału FIA w armię vietkongu. Do tego celu zakupiliśmy hełmy wietnamskie i ubiory robocze w kolorze zielonym które miały nam zastąpić mundury. Zostaliśmy przy oporządzeniu takim jakie mieliśmy. Zebraliśmy elementy fortyfikacji i obozowiska i o godzinie 10:00 wyruszyliśmy w kierunku mostu.

Przemarsz do miejsca obozowania
Już wcześniej odnosiliśmy wrażenie że mapa którą posiadamy może okazać się mało przejrzysta. Odczuliśmy to zaraz po wyruszeniu w teren. Okazało się że drogi które są na niej zaznaczone nie koniecznie jeszcze istnieją. Generał wietnamski wskazał nam z grubsza kierunek marszu. Utknęliśmy po przejściu 100 metrów. Było już ciemno. Idąc we wskazanym przez Generała kierunku mieliśmy natknąć się na drogę. Jakąś drogę znaleźliśmy ale zgodnie wywnioskowaliśmy że to na pewno nie ta bo za blisko. Po chwili namysłu ruszyliśmy wzdłuż wspomnianej drogi w kierunku który jak się nam wydawało był słuszny. Dotarliśmy wkrótce do mostu (raczej mostku) który mieliśmy zaznaczony na mapie a o którym wiedzieliśmy że nie jest nasz i że jeśli do niego dojdziemy mamy zrobić zwrot o 180 stopni i ruszyć w przeciwnym kierunku. W czasie przemarszu natrafiliśmy na rozwidlenie które zignorowaliśmy bo wyglądało na mało uczęszczane. Kontynuowaliśmy marsz głównym szlakiem. 30 metrów dalej natrafiliśmy na większe skrzyżowanie na którym schodziły się 3 drogi i stała betonowa budka strażnicza z otworami strzeleckimi (zwana dalej pancerkiblem). Wobec wątpliwości co do dalszej drogi zawróciliśmy do poprzedniego rozwidlenia i ruszyliśmy tamtą drogą. Po wykonaniu marszu (270 par kroków) nastąpiło rozwidlenie. Wybraliśmy prawą ścieżkę która zaprowadziła nas na bagna. Wróciliśmy do rozwidlenia. Tam zarządziłem odpoczynek i jednocześnie wysłałem szer. Dużego na rekonesans drugą ścieżką. Wrócił po jakimś czasie meldując że nie znalazł mostu a ścieżka nagle się urywa w pobliżu rzeki. Na rzece nie ma żadnego mostu. Przyjęliśmy że wybrana przez nas droga jest nie ta o którą chodziło i przemaszerowaliśmy z powrotem do skrzyżowania z pancerkiblem i znów zarządziliśmy odpoczynek jednocześnie wysyłając czujkę wzdłuż drogi. Wkrótce nadjechały drogą dwa quady należące do strony wietnamskiej. Porozmawialiśmy z kierowcami na temat naszych wątpliwości. Zgodzili się pomóc nam i zrobić rozpoznanie jeszcze raz tej drogi którą już raz szliśmy a która urywała się nad rzeką. Czekaliśmy na drodze na wynik ich rekonesansu.
Jakiś czas potem nawiązali z nami kontakt przez radiostację i oznajmili że na 90% szliśmy dobrą drogą tylko most którego mieliśmy bronić (w zasadzie most który z nim sąsiaduje i jest do niego równoległy) nie istnieje.

Wobec braku innych rozkazów dokonaliśmy przemarszu w rejon mostu którego nie było żeby rozpoznać możliwość pokonania rzeki w inny sposób. Zamierzałem poszukać jakiegoś zwalonego drzewa a w ostateczności zarządzić ścięcie jakiegoś drzewa w pobliżu rzeki.
Rekonesans nad rzeką nie przyniósł rezultatów. Miejsce przy rzece nie nadawało się na obozowisko z uwagi na podmokły teren. Przeprawa przez zwalony pień nie wchodziła w rachubę, jedyny jaki znaleźliśmy to spróchniały obracający się w wodzie. Nikt nie zaryzykował by przejścia.

Przypomnę że przez cały ten czas taszczyliśmy ze sobą rzeczy do budowy obozowiska i umocnień. Zakładaliśmy że misja będzie miała charakter statyczny a tym czasem taszczyliśmy ze sobą płyty styropianowe i reklamówki. Było to dla nas mocno nie komfortowe zajęcie.
Chcieliśmy nawet porzucić płyty nad rzeką. Ale znaleźli się obrońcy płyt którzy zdecydowali się je zabrać motywując to tym że przynajmniej jest na czymś ciepłym usiąść.

Ktoś zameldował że mamy kontakt dźwiękowy. Wysłałem więc dwóch ludzi na rozpoznanie. Wrócili za niedługo meldując że nie natknęli się na nikogo ale prawie na pewno ktoś tam był. Skontaktowałem się z generałem wietnamskim żeby zapytać go czy w naszym rejonie działają jakieś nasze grupy. Zaprzeczył ale jednocześnie przekazał ze grupy wroga mogą już operować w naszym rejonie.

Zachowując środki ostrożności podjęliśmy marsz w kierunku skrzyżowania z pancerkiblem. Uznałem że wobec braku mostu teren który zajmujemy może znaleźć się poza obszarem zainteresowania nieprzyjaciela. Lepiej było przenieść się w miejsce kluczowe dla komunikacji w tym terenie i tam zablokować ruch w rejonie.

Przemarsz odbywał się bez latarek, w tak słabych warunkach widoczności że zdarzyło mi się wpaść twarzą na plecy człowieka który szedł przede mną.
Dotarliśmy do rozwidlenia które dochodziło do drogi jakieś 30 metrów od skrzyżowania z pancerkiblem.

Czujka na podejściu do skrzyżowania z pancekiblem prawie weszła na dwóch żołnierzy. Na pytanie o hasło tamci rzucili się w krzaki. Rozpoczęła się krótka wymiana ognia. Nastąpiły jeszcze dwie próby zapytań o hasło ale bez rezultatu. Mieliśmy prawie 100% pewności że to wróg ponieważ mieliśmy informację od generała że żadnych naszych nie ma w tym rejonie.

Nie mogliśmy zająć skrzyżowania w pancerkiblem wobec tego rozłożyliśmy obronę okrężną na naszym rozwidleniu. Natychmiast po kontakcie porzuciliśmy nasze bagaże wzdłuż drogi. Płyty styropianowe i reklamówki prawie świeciły w nocy.

Wysłałem dwóch ludzi na krawędź skrzyżowania z pancerkiblem. Jednocześnie wysłałem jednego lasem żeby robił działania pozorujące, odciągał uwagę nieprzyjaciela i ewentualnie zmusił go do zmiany stanowisk. Trik nie zadziałał (nie wiedzieliśmy ale już tam nikogo nie było). Zdecydowałem że zajmiemy skrzyżowanie z pancerkiblem wysyłając tam czujkę (jedną osobę) na rozpoznanie i jednocześnie asekurując jej działanie całym pododdziałem. Byliśmy prawie gotowi do wykonania działania gdy usłyszeliśmy głosy na drodze wzdłuż której porzucone zostały nasze bagaże. Zalegliśmy na ziemi z bronią gotową do strzału. Nic nie było widać poza naszymi styropianami i reklamówkami. Słyszeliśmy głosy ale trudno było ocenić jak daleko są ludzie. Z palcami na spustach oczekiwaliśmy co dalej.

W pewnej chwili jakieś 7 metrów ode mnie zamajaczył cel. To była iskra na proch. Otworzyłem ogień a za mną reszta pododdziału. (tylko dlatego mam pewność że pierwszego ja załatwiłem) prowadzenie ognia dalej odbywało się „na słuch” i „na czuja” a największe żniwo zebrał RPK Larsena. Który przezornie ustawił się wzdłuż drogi i to jemu zostały zaliczone pozostałe trafienia.
Mamy zasadę że rejestrujemy tylko te fragi które są potwierdzone (przez żołnierzy z oddziału albo przez same ofiary). Szacowaliśmy że zabiliśmy 5-6 osób. Później okazało się że było ich 7.

Jeszcze jakiś czas potem słyszeliśmy głosy rozmów od strony nieprzyjaciela potem wszystko ucichło. Wysłałem Ortesa żeby pozbierał nasze bagaże jednocześnie wyznaczając snajperowi i RPK zadanie osłaniania go ogniem w razie ataku.
Na skrzydłach i na tyle rozlokowałem pojedynczych strzelców by sygnalizowali na wypadek próby obejścia przez nieprzyjaciela.

Zbliżał się świt podjąłem więc decyzję o wycofaniu się z rejonu, założeniu bazy i zrestowaniu trochę żołnierzy. Zrobiliśmy przemarsz w poszukiwaniu lokacji na obóz. Dwóch zwiadowców poprowadziło nas do całkiem przyzwoitego miejsca gdzie rozpaliliśmy grilla (element naszego wyposażenia obozu) i rozłożyliśmy karimaty. Czterech ludzi + karabin wsparcia który dołączył do nas wysłany przez generała otrzymało rozkaz powrotu na skrzyżowanie z pancerkiblem i blokowanie ruchu nieprzyjaciela w tym rejonie. Pozostali mieli odpoczywać przez godzinę a następnie ich zmienić.

Już po 20 min od wymarszu grupy otrzymaliśmy informację o kontakcie. Chciałem zostawić ich żeby radzili sobie sami ale kiedy zameldowali o jednym ranny poderwałem oddział i zarządziłem szybki przemarsz do rejonu walk, nie uszliśmy 40 metrów kiedy zauważyliśmy że po naszej lewej stronie na drugim zboczu wzgórza przesuwa się pododdział nieprzyjaciela, zalegliśmy na szczycie wzdłuż stoku i nawiązaliśmy walkę. Rannego którego mieliśmy nie zdążyliśmy uratować. Medyk nie dotarł na czas. Kolejnych 3 rannych udało mu się opatrzyć. Z tych 3 jeden na skutek ciężkiej rany postrzałowej głowy nie był zdolny do dalszej walki.
Walczyliśmy do czasu aż niedobitki nieprzyjaciela zerwały kontakt z nami. Z naszych szacunków wynikało że walce począwszy od jej rozpoczęcia na skrzyżowaniu do czasu oderwania się nieprzyjaciela w pobliżu bazy zginęło 12 żołnierzy nieprzyjaciela.

Jeden nieprzyjemny akcent miał miejsce podczas tego starcia. Zanotowaliśmy 1 friendly fire. Larsen postrzelił Ortesa zbliżającego się od strony skrzyżowania (to ten z ciężką raną głowy).

Po utracie kontaktu z nieprzyjacielem wróciliśmy do obozu, zagasiliśmy grilla, zwinęliśmy ekwipunek i ruszyliśmy całą grupą w rejon skrzyżowania by dalej blokować ruch w rejonie. Na miejscu obozu pozostawiliśmy jedynie płyty styropianowe.

Podczas przemarszu w rejon pancerkibla natrafiliśmy na plecak amerykański szt. 1 nad którym roztoczyliśmy pieczę. Złożyliśmy plecaki w jednym miejscu i ustawiliśmy perymetr w kierunku na drogę dochodzącą do pancerkibla. Na drodze nie zanotowaliśmy żadnego ruchu za wyjątkiem chłopa na wozie. Zmęczenie dawało znać o sobie więc zdecydowałem że wrócimy do wioski odpoczniemy 1,5 h i wyruszymy dalej w teren. Podnieśliśmy się do wymarszu i wtedy zobaczyliśmy żołnierza amerykańskiego (Świerzego) który szukał swojego plecaka. Wskazaliśmy mu miejsce gdzie go zostawiliśmy.

Ruszyliśmy w kierunku wioski. Po drodze podjęliśmy nasze płyty styropianowe. Kiedy doszliśmy do drogi po której jechał wóz zostawiliśmy je ułożone na brzegu drogi zakładając że przydadzą się jakiemuś chłopu na wsi. Te płyty pancerne miały posłużyć naszej fortyfikacji a tymczasem taszczyliśmy je przez cały czas milsima ze sobą jak piąte koło u wozu. Z radością się z nimi rozstaliśmy.

Szliśmy szybkim marszem w kierunku wioski. Otrzymaliśmy sygnał od generała że jest ona już w rękach amerykanów. Planowaliśmy odbić ją szturmem. Po drodze spotkaliśmy maszerujących amerykanów ale jako że nie zachowywali się tak jakby byli jeszcze zaangażowani w walkę nie nawiązaliśmy ognia. Obeszliśmy wioskę od strony od której przypuszczanie nie spodziewano by się ataku. Wykonaliśmy szturm mając na uwadze że jeśli nie będzie oporu natychmiast przerywamy ostrzał. Tak też się stało zdołaliśmy tylko raz nacisnąć spust ponieważ zachowanie znajdujących się w wiosce nie wskazywało na opór zaniechaliśmy dalszego ostrzału. Jak się chwilę potem dowiedziałem w momencie kiedy ruszaliśmy do szturmu na moją komórkę dotarła informacja o zakończeniu imprezy.

Przeszliśmy do części nieoficjalnej imprezy. Rozmawialiśmy o przebiegu zdarzeń, komentowaliśmy, porównywaliśmy wyposażenie wietnamskie zgodne z realiami historycznymi. Mogliśmy wreszcie spróbować sławionych w opowieściach sajgonek zrobionych przez Sushi i Huberta. Jak się potem okazało podawane były jako bigos sajgonkowy (skład ten sam tyko konsystencja inna).

Byliśmy wyczerpani ale mieliśmy poczucie dobrze wypełnionej misji. W rozkazie dziennym z tego dnia jako wnioski do realizacji zapisałem:
Przemyśleć strategię FIA odnośnie ekwipunku biwakowego. Ograniczyć liczbę noszonych przedmiotów. Pracować nad szkoleniem orientacji w terenie. Nie występować w przyszłości w innym umundurowaniu niż flektarn.

Serdeczne podziękowania dla organizatorów za doskonale przemyślane założenia rozgrywki. Szybkie reagowanie na zmieniające się warunki (most którego nie było), bycie przez cały czas w kontakcie z naszym oddziałem i nie zdradzanie nic poza tym co powinniśmy wiedzieć.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to prośba o dokładniejszy rekonesans przed rozgrywką pewnego dnia mogło by się okazać że ktoś ukradł – las 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.