Pewnego dnia na forum Jager napisał „W dniach 6-8.10.2006 odbedzie się Jagercon II”. Tym razem impreza miała mieć nieco inny charakter. Na poprzednim stosunek między piciem piwa a strzelaniem był jak 70:30 tym razem proporcje miały być odwrotne. Jager swojego posta umieścił stosunkowo wcześnie tak by team mógł na czas dozbroić się i domundurować. O ile co do mundurów nie było restrykcyjnych wytycznych to broń zdecydowanie miała należeć do bloku wschodniego. Ci którzy mieli wcześniej zakupione gnaty zachodnie nie byli oczywiście odrzuceni ale musieli się gęsto tłumaczyć. Na przykład Bratek do tej pory opowiada historię o tym że swój karabin zdobył na nieprzyjacielu któremu w boju przegryzł tętnicę 😉 i jako trofeum wojenne nie może go wymienić na kałacha. 😉

Ja już wcześniej myślałem o kupieniu kałasznikowa ale nie byłem zdecydowany jakiego typu i jakiego producenta. Wyszukałem więc w googlach serwis i forum o asg i zagadnąłem na nim kolesia o to co najlepiej kupić. Postanowiłem że wszelkie zakupy będę robił pod kontem identyfikacji z oddziałami rosyjskiego specnazu. Koleś z tego serwisu poradził mi żeby kupić kałasznikowa z drewnianą kolbą (która faktycznie jest plastikowa) Tokyo Marui. Jeśli mnie nie stać na nowy (a nie było mnie stać) to poradził żeby kupić z „drugiej ręki” od kogoś kto dbał o broń i mało używał. Tak też zrobiłem.

Na Jagercon II stawiło się 14 osób. Wieczór tradycyjnie zaczęliśmy od szeroko pojętej integracji. ErTo który był drugim organizatorem imprezy nakazał przebrać się w mundury. Zrobił zbiórkę i oznajmił: „Jagercon miał mieć w pierwszej części charakter szkoleniowy w drugiej zaś miał polegać na tym że dzielimy się na części i atakujemy się nawzajem. Jest jednak coś czego nie wiecie. Jutro po południu w tym lesie czekać będzie na was OPFOR. Squad ASG który przyjechał tu tylko po to żeby złoić nam tyłki. To jak go przywitamy zależy od efektu kilku godzinnego szkolenia jakie przeprowadzimy do południa. Jeśli nie zdążycie opanować materiału przygotujcie się na to że będzie bolało.”

Ranek zaczęliśmy od przejrzenia broni, następnie szkolenie z maskowania i poruszania się w terenie leśnym. Po krótkiej przerwie zrobiliśmy jeszcze nawiązanie walki i zerwanie kontaktu z nieprzyjacielem. Poziom adrenaliny rósł w miarę zbliżania się terminu. Mieliśmy zmierzyć się z niewiadomą. Mieliśmy przejść pierwszy prawdziwy chrzest bojowy ASG.

Wreszcie akcja. Zwarci, gotowi i z wysokim morale. Przekonani o tym że rozniesiemy kompozytem wszystko co będzie przypominało człowieka w tym lesie. Erto podzielił nas na dwa teamy, każdy z teamów miał otrzymać inne zadania do realizacji. Ruszyliśmy. Naszym teamem dowodził Spławik. Pierwsze zadanie miało polegać na sprawdzeniu czy wiadukt kolejowy znajdujący się 2 km od naszej pozycji jest obsadzony przez nieprzyjaciela. Nie było mowy o ataku. Cel jasny, tylko sprawdzić nie ujawniać się. Szliśmy gęsiego lasem jakieś 15 od drogi biegnącej jego krawędzią. Bezszelestnie, broń w położeniu bojowym. Nie wiemy gdzie dokładnie jest nieprzyjaciel, może być tuż obok, może scenariusz przewiduje nasze wejście w zasadzkę. Spławik prowadzi oddział, w pewnym momencie gestem nakazuje zatrzymanie. Przykucamy, rozglądamy się. 50 metrów przed nami leśną drogą idzie sobie dziewczyna. Spławik odwraca się do nas, uśmiecha się „Może to OPFOR?” Dziewczyna nie widzi nas. Kamuflaż zdaje egzamin. Po krótkiej pauzie Spławik daje znać by kontynuować marsz ale kiedy odległość między nami a nią spada do 15 metrów daje znak do zatrzymania. Chce przeczekać aż dziewczyna odejdzie. Ona nieświadoma niczego wymachuje rękami jakby ćwiczyła. Na uszach ma słuchawki. Siedem par oczu przygląda się niczego nieświadomej dziewczynie. Nagle jak nie podskoczy – „O boże!” – krzyknęła, chwile przyglądała się na nas i było widać jak wyławia jednego po drugim z zielonej ściany lasu. My niewzruszeni ani się nie śmiejemy ani mówimy, czekamy co rozkaże dowódca. W między czasie dziewczyna odwraca się na pięcie i szybkim marszem wychodzi z lasu. Musiała być przerażona. {mospagebreak title=Sprawdzenie wiaduktu}

Sprawdzenie wiaduktu przebiegło bez zakłóceń. Następnym zadaniem było spotkanie się z naszym drugim oddziałem w wyznaczonym na mapie punkcie.
Zanim opiszę co było dalej kilka słów wyjaśnienia. Powszechnym jest że wojsko zanim wyruszy na akcje, na briefingu ustala hasła. Chodzi o to by w trudnych warunkach widoczności można się było zidentyfikować. Jager tuż przed wyjściem powiedział – hasło na dziś brzmi „Agudżagu” a odzew „Ogadżi”. Cooooo? – Zapytałem. Dlaczego takie dziwne wyrazy dźwiękonaśladowcze mają być naszym hasłem?
Jager wyjaśnił krótko. Większość z naszego oddziału znała się stąd że grała ze sobą w Operation Flashpoint z dodatkiem CFOG. Są tam między innymi odwzorowane misje w Somalii (Black Hawk Down) biega w tej grze stado murzynów i wykrzykuje na zmianę „agudżagu, ogadżi”. Nasz OPFOR nie domyśli się że takie są odzew i hasło a jeśli nawet usłyszy to nie będzie umiał wymówić. Przyjąłem to do wiadomości i jeszcze przez pół godziny powtarzałem sobie te dziwne hasła w myślach żeby czegoś nie pomylić.
Zbliżaliśmy się do punktu spotkania gdzie miał oczekiwać na nas drugi team. Szedłem na czujce. Nagle w krzakach 40 metrów przed nami zobaczyłem pomalowane na czarno twarze. Agudżagu!! – zawołałem – cisza. Może to nie nasi pomyślałem. Agudżagu – odpowiedział głos po drugiej stronie – Ogadżi odpowiedzieliśmy (choć wcale nie powinniśmy).
Okazało się że poprzednim razem krzyknęliśmy jednocześnie i dlatego nie padła żadna odpowiedź.

Połączyliśmy się z drugim teamem. Odtąd mieliśmy działać razem. Dowodzenie oddziałem przejął Grey. Ruszyliśmy gęsiego rozglądając się na boki. Wkraczaliśmy na teren wroga. Należało się spodziewać że wkrótce nastąpi spotkanie.
Z tyłu ktoś nadał sygnał – mamy rannego, potrzebny medyk. Któryś z idących na końcu nieopatrznie nacisnął na spust i poczęstował kolegę kompozytem. Leżał teraz na ściółce i smutnie powiewał czerwoną chustą. Medyk otrzymawszy przyzwolenie od dowódcy udał się do niego i opatrzył ranę. Chwilę po tym, ranny z bandażem na ręku ruszył dalej.
Chwila spokoju i oto nowy alarm czujka sygnalizuje kontakt z nieprzyjacielem. Przypadamy do ziemi. Rozglądamy się za dowódcą, może dał już rozkaz do ataku? Serce zaczyna bić mi szybciej. Nikogo nie widzę. Oprócz naszych którzy leżą na ziem. Po mojej prawej mam mojego Team Leadera czekam aż da mi jakiś znak, wskaże kierunek ataku. Niestety, nie doczekałem się. Mój Team Leader macha czerwoną chustą. Jest za daleko żebym dowiedział się co się stało – jak się później okazało Friendly Fire.

Squad Leader rzuca swoich ludzi do ataku. Rozpoczyna się walka. Ci którzy byli za mną nawiązują walkę. Wiem co robić w takim przypadku. Ćwiczyliśmy to cały ranek. Przejmuję dowodzenie nad tymi którzy zostali z naszego teamu. Dwóch ustawia ogień zaporowy reszta, łącznie ze mną (3 osoby) flankuje. Mniej więcej wiemy gdzie nieprzyjaciel. Musimy go obejść i zniszczyć. Zrywamy się, Ja, Kutuzow i medyk. Biegniemy najszybciej na ile pozwalają krzaki. Wchodzimy na flankę nieprzyjaciela i…. upadamy trafieni. Ja i Kutuzow, leżymy na ściółce dysząc ciężko. Za nami kilka metrów medyk. Nasze szczęście że był z nami. Podczołgał się szybko i założył nam opatrunki. Byliśmy uratowani. Zasada jest taka że jeśli medyk nie udzieli pomocy w ciągu 5 minut gracz przenosi się na łono Abrahama.

Zastanawiam się co robić. Jeśli gość ściął nas serią w pełnym biegu to musi nas widzieć i ma przewagę zasięgu. Jeśli pójdziemy na niego to na pewną śmierć. Lepiej wycofać się na poprzednie stanowisko i przejść do defensywy. Albo oderwać się i realizować do końca zadanie jakie przewidywała misja. „Dotrzeć do określonego punktu na mapie, zająć go i utrzymać do godziny 18:00”.
Zerwaliśmy się, odbiegliśmy 30 m do tyłu, potem łukiem na pozycję z której wyruszyliśmy do ataku. Medykowi udało się wyleczyć jeszcze jedną osobę i na tym skończył się jego zapas opatrunków. Zostało nas 5 może 6. Prowadziliśmy wymianę ognia z przeciwnikiem którego nie widzieliśmy. Zobaczyłem kogoś po mojej prawej, podczołgał się i zajął pozycję na flance ludzi z naszego oddziału. Nie wiedziałem kto to. Agudżagu! – krzyknąłem, nie patrzył na mnie. Agudżagu!! Powtórzyłem, spojrzałem na swoich pytająco. Też nie rozpoznawali kto to. Złożyłem się, oddałem strzał. Chwilę potem zobaczyłem czerwoną chustę. {mospagebreak title=Odwrót}

Jeszcze 5 min wszyscy którzy byli przede mną leżeli powiewając czerwonymi chustami. Zostaliśmy znowu Ja, Kutuzow i medyk (bez opatrunków). Kiwnąłem na nich. Wycofujemy się. GO!!

Zerwaliśmy się w tył, w kierunku nasypu kolejowego. Ile sił w nogach pokonaliśmy 25 metrów do niego, wbiegliśmy na górę. Trzy susy przez tory i ostry spadek w dół. Mało nie połamaliśmy nóg. Kiedy przebiegaliśmy uświadomiłem sobie że jest nas już tylko dwóch. Medyk poległ bohatersko zasłaniając nas swym ciałem podczas ucieczki. Dopadliśmy ściany lasu, zapadliśmy w rów. Złożyliśmy się do strzału i czekaliśmy na pościg. Okulary miałem całe zaparowane, Kutuzow podobnie. Kiedy po 10 minutach nie zobaczyliśmy nikogo podjęliśmy decyzję. Dotrzemy na miejsce które mieliśmy zająć i je zajmiemy. Co prawda jest nas już tylko dwóch i to bez mapy ale w trakcie prowadzenia patrolu mogłem jej się dokładnie przyjrzeć i pamiętałem gdzie znajduje się cel misji.

Ruszyliśmy dalej. Broń w położeniu bojowym. Czujnie rozglądając się. Celowo wybraliśmy trudny teren bo wierzyliśmy że tam się nas nie spodziewają. Po pół godzinnym przedzieraniu się przez chaszcze zmieniliśmy zdanie. Usłyszą nas choćby stali kilometr stąd, już lepiej wejść na betonową drogę która znajduje się 10 metrów obok i w ciszy poruszać się dalej.
Tak też zrobiliśmy.

Po kilkudziesięciu metrach usłyszeliśmy głosy OPFORów. Szli jakieś 25 metrów od nas ścieżką znajdująca się poniżej w leśnym jarze. Myśleliśmy że to patrol. I chcieliśmy na niego zapolować. Zaczęliśmy skradać się ale zanim weszliśmy na pozycję strzelecką OPFOR się ulotnił – szkoda. Taki frag przeszedł nam koło nosa.
Kontynuowaliśmy naszą drogę. Znowu usłyszeliśmy OPFORa było ich jednak więcej niż poprzednio. Na domiar złego też nas usłyszeli i zaczęli się skradać. Nie mieliśmy na co czekać. Kutuzow zasugerował powrót do drogi i to żebyśmy biegli w kierunku celu misji. To było jedyne wyjście – iść na żywioł.
W momencie gdy znaleźliśmy się na drodze usłyszeliśmy – Stać , poddajcie się. W odpowiedzi posłałem na oślep serię kompozytu. I daliśmy kitę. Biegliśmy ile sił w nogach. Przed nami na drogę wyszedł człowiek z karabinem snajperskim. Nie do końca wiedział co się przed nim dzieje. Za to Kutuzow wiedział doskonale. Przeładował swojego shootguna i przyładował snajperowi. W tym samym momencie poczułem że sięgnęła mnie kulka kompozytu. Od tych którzy nas ścigali. Zatrzymałem się. Opuściłem broń. To koniec – powiedziałem do Kutuzowa.

Kiedy wracaliśmy było już ciemno. Nie wygraliśmy, ale zabawa była przednia. Mam nadzieję że nasz OPFOR bawił się równie dobrze.

Po wszystkim nasz OPFOR miał zaproszenie na ognisko. To nie koniec emocji, w nocy miała odbyć się jeszcze jedna strzelanka.

Pamiętacie człowieka którego zastrzeliłem w lesie? Tego który nie reagował na hasło? Po wszystkim w bazie podszedł do mnie Bratek i zapytał "Możesz mi wytłumaczyć dlaczego właściwie mnie zabiłeś?"

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.