Jesienne szkolenia rozpoczęliśmy od wyjazdu do Mrozów, gdzie Stowarzyszenie Obrona Narodowa.pl zorganizowało ćwiczenie Kompania w Natarciu dla członków grup proobronnych i paramilitarnych. Było to już drugie nasze spotkanie z tą organizacją.

„Mleko” – jedno z pierwszych słów pomyślanych przeze mnie, po dojechaniu na miejsce. Aura przywitała nas gęstą mgłą, która była tylko zapowiedzią rozpieszczającej nas przez cały weekend pogody.

Kompania w Natarciu

Zajeżdżamy na parking koło stałego miejsca dyslokacji (Szkoła Podstawowa), gdzie wrzucamy na siebie wcześniej przygotowane wyposażenie i ruszamy całością „na pokoje”. Warunki dla FIA wręcz luksusowe, rzadko kiedy mamy zapewniony dach nad głową czy toaletę w czasie wyjazdów. Drużynami zajmujemy kolejne sale, tylko sekcja rozpoznania rozbija się na korytarzu – jak zwykle uznali, że co za dużo z wygodami to nie zdrowo.

Pierwszym nietuzinkowym wydarzeniem jest poranny apel, gdzie frontem do organizatorów zbiera się ponad 130 osób. Nieczęsto dochodzi do tak licznego zgrupowania tych, których wspólnym zainteresowaniem jest działanie na rzecz obrony terytorialnej Polski.
Kompania została złożona z trzonu dowodzenia i 3 plutonów po 3 drużyny każdy. FIA stanowiło 1plt oraz dodatkowo objęło dowodzenie nad 2plt, do którego dołączyła też sekcja zwiadu. Po krótkim przywitaniu przez organizatorów, przystępujemy do realizacji dalszego planu dnia, którym są ćwiczenia w terenie.

Po 30 minutach marszu docieramy na miejsce, pojawiają się pierwsze promienie słońca.
Prezes „ON.pl”, Grzegorz Matyasik przedstawia nam zagadnienie z którym będziemy się zmagali, czyli natarciem.
Cykl ćwiczeń zaczynamy od odegrania natarcia przez każdy z plutonów po kolei tak, żeby pozostali uczestnicy mogli się przyjrzeć z zewnątrz. Po każdej próbie organizatorzy przedstawiają swoje wnioski, zaznaczają co było zrobione dobrze, a co wymaga poprawy.

Kompania w Natarciu

Przez następne godziny ćwiczymy plutonami. By zwiększyć elastyczność drużyn, te wymieniają się co chwilę funkcjami. Jedni robią za osłonę ogniową, drudzy torują bezpieczny kanał przez pole minowe. Widać pierwsze efekty nowej struktury oddziału FIA, pododdziały coraz sprawniej współpracują i realizują stawiane im zadania.
Wisienką na torcie jest przerzucenie całej kompanii na ściernisko, gdzie próbnie realizujemy zadanie.

Kompania w Natarciu

Widok tylu mundurowych na tak obszernym polu jest po prostu niesamowity, a uczestniczenie w tym prajslessem dnia.

Kompania w Natarciu

Gdy zapada już zmrok docieramy do „bazy”, gdzie przydzielono nam czas wolny na przygotowanie się do wieczornych wykładów. Dla nas była to okazja do świętowania urodzin najmłodszego rekruta FIA, Kuby. Oczywiście nie obyło się bez tortu, który przez jedną z osób został określony później jako „Magiczny torcik: morale +100, senność +10”.
Zadowoleni ruszamy na wykłady, gdzie prowadzący porusza temat koordynatów w układzie UTM. Wkrótce wraz z dowódcami drużyn opuszczam salę by pozyskać mapy i pierwsze informacje dotyczące zadania. Gdy trwa odprawa dowódców plutonów, mam okazję przekazać wiadomości mojej 3 drużynie 1plt. Według instrukcji zarządzam pobudkę o 0430hrs i wraz z zastępcą udajemy się na odprawę 1 plutonu, ochrzczonego nazwą „SYN”.

Kompania w Natarciu

ErTo – dowódca 1plt – skrupulatnie omawia kolejne fazy działania, przedstawia co jest celem i jak go osiągniemy. Według linii rozgraniczenia do naszych obowiązków należy natarcie lewą flanką. Tuż przed 0100hrs udajemy się na spoczynek mając świadomość, że o brzasku czeka nas wymagające zadanie.

0425hrs słyszę budzik zegarka, myślę sobie, że to co robię nie jest normalne… Bo kto normalny w weekendy jeździ setki kilometrów po to, żeby nie dość, że się nie wysypiać, to jeszcze rzucać w innych ludzi granatami? Budzę pozostałych i przygotowujemy się do porannej zbiórki plutonu, którą mamy zaplanowaną 20 minut później.
Wkrótce rusza autokar z plutonami na miejsce desantu, które jest oddalone o około 10 kilometrów. 1plt jest ostatni w kolejce i wykorzystuje ten czas na wewnętrzne odprawy oraz poprawki w maskowaniu.
Z powodów od nas niezależnych dojeżdżamy ze sporym opóźnieniem. Oznacza to, że mamy bardzo mało czasu na rozpoznanie swojego odcinka przed głównym natarciem. Po spieszeniu szybko osiągamy rubież wyjściową, 1dr przystępuje do rozpoznania, pozostali obserwują perymetry w poszukiwaniu kontaktów.
W powietrzu czuć, że niedługo „będzie się działo”. Wokół nas szadź, oddająca wrażenie zimowej aury. Natura zdecydowanie upaja nasz zmysł wzroku. Oczekując na atak słyszę meldunki na radiu od 1 drużyny. Informacje nie są najlepsze, okazuje się, że teren jest podmokły, a rów – który miał być błahostką – okazuje się „jeziorkiem” o szerokości co najmniej 2 metrów i o tej samej głębokości.
Pozostało 10 minut, na prawej flance słychać wybuchy, KOSIARZ (wsparcie artyleryjskie) zaczyna wymiatać rozpoznaną linię obrony przeciwnika. Napięcie rośnie.

Kompania w Natarciu

0900hrs – „LAWINA, LAWINA, LAWINA”, na radiu pada sygnał do ataku. Podrywamy się i skokami na wprost ruszamy w stronę rzeki. „Nie żartowali z tą wodą” – pomyślałem i biegnąc z każdym krokiem spod butów wydawał się głośny „trzask!”, spowodowany taflą lodu na powierzchni. Dobiegamy do linii wody, zdecydowanie chłopaki z 1dr nie przesadzali z opisem. Padam na ziemię, ciało okala 10cm warstwa wody. W jednej chwili jestem cały mokry i czuję przenikający chłód od podłoża. Przystępuję do ostrzału rozpalając petardy, które służyły do pozoracji pola walki. Nie jest to łatwe rzucać z pozycji leżącej przez tak szeroką wodę, ale to jedyna możliwość, żeby doszło do wybuchu.

Po 15-20 minutach na radiu pojawia się meldunek drugiej drużyny, że stan amunicji wynosi już tylko 50%. U mnie sytuacja jest podobna i pada zarządzenie o zmniejszeniu intensywności ognia. 1dr odnajduje przeprawę, która jest zaraz przed bobrzą tamą odpowiedzialną za te „jeziorko” w którym leżeliśmy. Zabezpieczając teren likwiduje 1 przeciwnika „bagnetem” i sygnalizuje niebieskim dymem swoją pozycję. Z mojej perspektywy było to dobre 300m do pokonania wzdłuż rowu. Zaczynamy manewrować, jednocześnie utrzymując ogień na front pozycji 1dr. Dochodzimy do przeprawy i zajmujemy frontalną pozycję ubezpieczającą pozostałych.
Gdy jesteśmy w komplecie ruszamy do linii lasu, aż do osiągnięcia ścieżki „ZIELONA”, która była pozycją wyjściową dla wszystkich plutonów, w celu reorganizacji i przystąpienia do pościgu na hasło: „DZIDA”.

Doprowadzamy do styczności z 3plt i ruszamy w pościg. Po wejściu na wzgórze dostajemy się pod ogień drugiej linii obrony przeciwnika. Prowadzimy ogień na dystansie bezpośrednim, tracę jednego człowieka, który zostaje poinformowany przez rozjemcę, że został raniony. Pozostałe dwie drużyny na lewej flance dostają się pod ciężki ogień i otrzymują straty. Gdy 3plt wypiera tych z którymi walczyła moja drużyna, kierowani przez dowódcę plutonu flankujemy i wspieramy swoich. Ze względu na uciekający czas organizator ogłasza zakończenie ćwiczeń i zbiórkę na linii „ZIELONA”. Całość robi sobie pamiątkowe zdjęcie i wraca do bazy.

Kompania w Natarciu

W trakcie zbiórki końcowej zostaje ogłoszone podsumowanie, które kończy się miłym akcentem, uściśnięciem dłoni wszystkich uczestników przez organizatorów.

FIA ufoman

PRAJSLESSY czyli niezapomniane momenty

FIA Czubaka

Wschód słońca przed natarciem. Osiągnęliśmy rubież. Przed nami pole zamarzniętych wrzosów, jest biało i pięknie jak w zimę. Czekamy. Słonko zaczyna przygrzewać, zdaję sobie sprawę, że za chwilę wszystko na łące się roztopi i trochę zmoknę, ale co tam – tak jak wczoraj za chwilę na słoneczku wyschnę. Słońce jednak przesłania się chmurami, robi się zimno i już nie jest tak fajnie bo orientuję się, że w porannym amoku zapomniałem zapakować przeciwdeszczowego GoreTexu i stuptutów. Będzie źle, mówię sobie, ale damy radę, bywało gorzej. Po czym zostajemy wysłani do ataku. Po 15 metrach nie jest źle mimo mokrych krzaków po pas. Potem wpadam jedną nogą po kolano w rów równoległy (ci co tam walczyli wiedzą o co kaman, inni mogą sprawdzić mapy) potem drugą nogą – nic dziwnego, skoro tym rowem właśnie się poruszaliśmy. Powoli cała łąka odtaja i staje się bagnem. Manewrujemy trochę w kierunku przeprawy. Zmieniamy kierunek marszu o 45 stopni w lewo i teraz kanały równoległe stają się prostopadłymi i w jeden taki wpadam po pas, przewracając się zgrabnie po szyję, łamiąc przy tym 2 centymetrową warstwę lodu.

Myślałem, że nie będzie najgorzej, ale jest. Buty letnie, brak stuptutów i gore – nie mam na sobie suchej nitki. Poruszam się jednak i nie jest tak źle. Aha, wszystkie suche rzeczy na zmianę oddałem na rzecz Izolki, która pierwsza zaliczyła tego dnia kąpiel. Moja sekcja już nie marudzi, w biegu słyszę meldunek Myśka, że jest cały mokry… Odkrzykuję, że ja też i to od 5 minut po czym z radością rzucam się na cyce prosto w najbliższą kałużę, podnoszę głowę i robię jep jep jep.

FIA Ran

Wymiana ogniowa na lewej flance w trakcie zabezpieczenia zaprawy. Ładunki waliły od nas cały czas. Miejscami nie mogłem wywołać nikogo z drużyny, tak było głośno. Zastanawiałem się czy już wszyscy trupy. Amunicję ode mnie podejmowali dwa razy. W sumie wywaliliśmy ok 60-70% stanu.

FIA Szynszyl

1. Przeprawa przez łąkobagnolodowiskopole z rzekami do przeprawy – zwalonego drzewa. Dobijamy z Krzyśkiem do reszty drużyny (rozpoznawaliśmy możliwość przeprawy od drugiej strony). Dostajemy rozkaz zabezpieczenia perymetru na lewej flance, Sowa szaleje z saperką torując drogę na pień zwalonego drzewa (wszyscy podjarani tak zaj…ym „mostem”), wszyscy mokrzy, adrenalina kapie spod hełmów… i wtedy Krzysiek mówi do mnie „ty szynszyl, tu jest przejście”. Patrzę a tam żeremie bobrów niczym autostrada przez tą rzekę. Spoglądam w prawo – drzewo leży jakieś 4m obok. Nieźle się z Krzychem obśmialiśmy, bo Sowa już prawie wyciosał most z tego drzewa.

2. Nieco później, po rozpoznaniu terenu za „kępą” leżymy na perymetrze. Nagle słyszę kroki, ktoś się skrada na mojej 12. Czekam, znieruchomiałem i trzymam kciuki za flecktarn. Nagle z krzaków wyłania się zwiadowca npla. Stanął jakieś 2m ode mnie i patrzy. Za mną był spory rwetes w związku z organizacją zabezpieczenia przeprawy i zapewne to go przyciągnęło. Niewiele myśląc krzyczę do niego „dziewięć” – gość nieco zgłupiał, ale nie musiał się tym już martwić. Za to z krzaczorów obok usłyszałem głos Yahoo – „szynszyl, strzelasz do mnie?”. Wtedy zaczęła się ostra wymiana ognia i kontakty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.