Szkolenie z czerwonej taktyki oraz jej praktyczne wykorzystanie w scenariuszach bojowych. Szkolenie odbyło się na terenie zlikwidowanej bazy rakietowej w miejscowości Czarków, niedaleko Pszczyny. Organizacja i prowadzenie wykładów – FIA Południe pod dow. Sheltona.

Zamiast klasycznego AAR publikujemy tym razem skrót wydarzeń oczyma ufomana, kandydata na rekruta FIA oraz „priceless moments” Dużego, Albinosa, Kojee’go, Strusia, Maxa i Silvana, które w pełni oddają wrażenia, jakie oddział wyniósł ze szkolenia i scenariuszy bojowych rozegranych w Czarkowie.

UFOMAN

Z samego rana dojechaliśmy na miejsce, na parking. Tutaj zostałem ostro zaskoczony po tym, jak Shelton krzyknął
„Zbiórka!”. Uśmiechnąłem się pod nosem, było to dla mnie coś kompletnie nowego. Ten uśmieszek chyba pojawił się też na
mojej twarzy, kiedy ErTo zarządził pierwszą zbiórkę. Jeżeli ktoś to zauważył, niech bedzie pewien, że nie było to
lekceważenie, czy coś tego typu. Była to reakcja po tym, jak osoba, którą znam już parę ładnych lat, każe mi się ustawić
w szeregu i stanąć na baczność. Dla takiego 100% cywila jak ja, konsternacja na całego. Lecz po chwili byłem pod wielkim
wrażeniem, jak jedna osoba jest w stanie zapanować nad tym całym tłumem. Gdyby nie te zbiórki z pewnoscią dowódca nie
miałby żadnego posłuchu. Po prostu szacun, Panowie.

Ruszyliśmy w las, w szyku marszowym. Spotkaliśmy się z leśniczym (bardzo sympatyczny facet) i zmieniliśmy kierunek
trasy, schodząc z betonowej ścieżki. Po dotarciu na wzgórze szybkie przygotowanie i zarządzenie, że zrobimy zasadzkę.
Chyba pierwsze, co wtedy powiedziałem to to, że jest to niezwykle niebezpieczne. Chłopaki uspokoili mnie, że FIA od
samego parkingu idzie na bojowo, w okularach ochronnych itd. Shelton miał za zadanie podpuścić kolumnę, Alex przejął
dowodzenie.

Ruszyliśmy przez las i znaleźliśmy dogodne miejsce na ostrzał. Dopieszczone procedury reakcji na kontakt i ewakuacji.
Ustawiamy się w trzech buddy-teamach, na maksymalnym zasiegu naszych replik (60-70m).

Z mojej perspektywy wyglądało to tak:

Moja widoczność na drogę była bardzo „wąska” ze względu na duże ilości krzaków i drzewa.

No i czekamy. Po pół godziny poczułem, że leżenie w pełnej gotowości do wystrzału jest trochę męczace. Mija 20 minut,
przelatuje nad nami (jak się później dowiedziałem) śmigłowiec – czy można wymagać czegoś więcej dla klimatu?

Mija kolejnych 10 minut i widzę kontakty na drodze. Przechodzą mi przed celownikiem: 4…5…6… i nagle jeden wyłania
się zza drzewa i natychmiast odwraca się w moim kierunku. Patrzy, mija z 5 sekund, nagle unosi broń. Pomyślałem sobie:
„OK, pewnie ma optykę, zaraz będzie po mnie”. Postanowiłem ani drgnąć, będąc pewnym, że jakikolwiek ruch zdradzi moją
pozycję (byłem dość niefortunnie wystawiony sporą częścią ciała w jego kierunku). Mija naprawdę długich 10 sekund,
posrany jestem całkowicie, ale ów jegomość obniża lufę, znów podnosi… w końcu odwraca się i idzie dalej („ufff!”).

Po około 15 sekundach Wayra i Max zaczynają ostrzał. Czekam aż wyprują niemal cały kompozyt. („O! Gościu akurat kucnął
na drodze, za drzewem!”) – miałem do niego około 70-75 metrów, full auto i sieję kompozytem strzelając lekkim lobem
(wcześniej ustawiłem sobie tak muszkę). Mój cel nagle podniósł rękę, pomyślałem, że dostał, ale siałem jeszcze w
kierunku drogi. Cyk, cyk, cyk – pora się zmywać: „Piotras! Do wału!”. Szybko zbiegliśmy za wał, który mieliśmy około 50m
za naszymi pozycjami. Zmiana magazynka, podnoszę wzrok, a na mojej i piotrasa pozycji już 2 przeciwników (flankowali
naszą prawą). Otworzyliśmy ogień, Veres krzyknął, żebym z nim został i strzelał dalej, reszta się wycofuje kolejnych
50m.

„Biegiem!” – krzyknął Veres. Za wałem były niesamowite – później ochrzczone – „kurwidołki”. Przebiegliśmy ze 20m i
nagle tak się wyj..ałem (inaczej się tego nazwać nie da), że największa pokraka biłaby mi brawo. OK, szybko wstałem z
myślą, że już są na moich plecach. Zmiana magazynka w biegu i z Veresem przejęliśmy tyły. Nieprzyjaciel był już na
naszym „ewakuacyjnym” wale. Posłaliśmy im chmurę kompozytu i dalej sekcjami ewakuowaliśmy się naprawdę szybkim tempem,
by w końcu zerwać kontakt na dobre. Wycofaliśmy się na wzgórze, z piotrasem objęliśmy wartę. Później Alex wziął mnie ze
sobą i poszliśmy na „główną bramę”. Niedługo potem drogą przyszedł Duży (naprawde duży!), a za nim Czubaka. 10 minut
później dostrzegliśmy kolumnę wyłaniającą się zza zakrętu. Jednocześnie w lesie, po naszej lewej, sekcję ErTowskiego.

Po tej akcji już wiedziałem, że to będzie niezwykły weekend.

Bardzo podobała mi się prezentacja, a następnie ćwiczenia praktyczne. Do tej pory nie musiałem nikogo przenosić w taki sposób i, zdecydowanie, na filmach nie wyglądało to na takie ciężkie.

Przy kolejnych sobotnich scenariuszach byłem w sekcji z Agapowem, Lipą i Strusiem. Miałem sporo szczęścia, ze trafiłem do tak doświadczonej ekipy.

Przy pierwszym zadaniu było sporo chodzenia, wypatrywania przeciwnika itp. Poruszaliśmy się dwoma sekcjami, by w końcu
się rozdzielić. Było to zaraz po tym, jak dostrzegliśmy dwa kontakty w znacznej (bo chyba 500m) odległości od naszej
pozycji. Osobiście tam niczego, poza własnym perymetrem, nie widzialem. Poruszaliśmy się w kolejności Lipa, Struś,
Agapow, ufoman. Nie jest to łatwe być ostatnim, co i rusz się odwracając, czy ktoś za nami podąża. Mieliśmy sporo
skakania przez rowy z wodą. Normalnie, mając gładki podbieg, bedąc ubranym tylko w adidaski, krótkie spodenki i
podkoszulek, nie stanowiłyby żadnej bariery. Mając na sobie mundur, oporządzenie wraz z wyposażeniem, wojskowe buty i
karabin w ręku, taki skok był sporym wyzwaniem.
W końcu dotarliśmy w okolice naszego celu, gdzie mieliśmy nawiązac kontakt z sojuszniczą grupa (byliśmy sekcją
ratunkową). Wcześniej było to niemożliwe, ze względu na to, że Agapow wywoływał ich na kanale 2.2, a jak później się
okazało, dowódca sekcji do ratowania, nie odwrócił kartki z rozkazami i nasłuchiwał na 3.3.

Nasze podejscie bylo od tej strony:

Wpierw do budynku podeszli Lipa wraz ze Strusiem. Zabezpieczyli oba kierunki przed wejściem. Dołączyliśmy z Agapowskim,
jednocześnie ja zmieniłem Strusia, który z Agapowem weszli do środka. Minutę później Lipa: „Ciiii! Ktoś idzie z mojej
strony!”. Weszliśmy do środka. Lipa, kucając lekko, wychylał się zza rogu, ja za nim na stojąco. Agapow po mojej lewej,
Struś za mną obserwował, co się dzieje za „okienkiem”.
Po chwili Lipa otworzył ogień, na zmianę wychylał się on, seria, chował się, wtedy ja się wychylałem, seria, chowałem
się. W końcu skończyła mu się amunicja i zastąpił go Agapow. Wtedy również i ja musiałem zmienić magazynek.
Wtedy Agapow się bardziej wychylił, przeciwnik był kilka metrów od wejścia, Agapow pada na ziemię. Lipa przemuje jego
stronę, wraz ze Strusiem rozpoczynamy ostrzał przez okno do przeciwników, którzy nas flankowali. Trwa wymiana ognia.
Lipa pada po serii w plecy. 10 sekund później razem ze Strusiem obrywamy po głowach. Sprawdzam godzinę, 16:30 (wtedy
miał zakończyć się scenariusz). Sprawdzam kartę: „nie żyjesz”…

30 sekund później do pomieszczenia ktoś „wbija”, puszcza serię, moje bezwładne ciało obrywa. Widać, że nie zamierzali
się z nami cackać. Dowodem na to jest „bezduszne” przeszukiwanie naszych ciał. Agapow i Struś byli ciężko ranni.
Przeciwnik po prostu zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie w poszukiwaniu kodów. Nie znaleźli.

Po powrocie do bazy dowiedzieliśmy się, że grupa, z którą mieliśmy nawiązać kontakt, zmyła się z tego miejsca 5 minut
przed nami.

Bardzo emocjonująca wymiana ognia, uczucie, kiedy jest się otoczonym ze wszystkich stron i nie ma drogi ucieczki –
bezcenne, szkoda, że się źle kończy.

W drugim scenariuszu naszym zadaniem było dotarcie do rozbitego śmigłowca i uratowanie/przechwycenie pilotów.
Rozpoczęliśmy od odprawy w miejscu ograniczonym wałami, koło ambony. Agapow chyba chciał nas przetestować, bo bukiet
zapachów w tamtym miejscu był nielichy. Sekcja prowadzona przez Albina miała rozpoznac teren i wyruszyła przed nami.
Następnie my, w kolejności, jak w pierwszym scenariuszu. Ledwo przeszliśmy za ambonę, koło drogi, na otwarty teren i
dostrzegłem za nami kontakty w odległosci 50m.
Rzekłem do Agapowa: „Jakaś sekcja za nami, 4 ludzi, to nasi?”. Dowódca najwyraźniej był tak samo zaskoczony, jak ja. Z
dobre 5 sekund patrzył na tyły, nim się schylił i otworzył ogień. Ja wraz z nim i po krótkiej serii zaczęliśmy
spieprzać. Przeciwnik nie ruszył za nami w pościg.
Przekroczyliśmy drogę i ustawiliśmy się w kierunku wcześniej zauważonego przeciwnika (był na NE od nas), ja
ubezpieczałem N. Nawiązaliśmy kontakt z drugą sekcją, która według meldunków miała być 200m na W od nas. Po chwili
zostaliśmy ostrzelani z N, Agapow dostał. Puściłem kilka serii w tamtym kierunku, zero kontaktu wizualnego. Lipa przejął
mój perymetr, sprawdziłem, co się dzieje z Agapowskim. Oberwał w nogę, kiedy zabierałem się za opatrywanie dostaliśmy
polecenie, żeby wycofać się z czerwonej strefy. Na N od nas, po drugiej stronie zauwazyłem dwie osoby podążające w
naszym kierunku, otworzyłem ogień. Jak się później okazało, to była prowokacja, żeby nas zająć. Po rozpoczęciu odwrotu
oberwał Struś. Wraz z Lipą na zmianę, osłaniając się wzajemnie, wycofywaliśmy się wzdłuż linii lasu na S. Zauważyłem
kontakt na W, 40m. Wystrzeliliśmy jednocześnie, dostałem w klatkę piersiową. Sprawdzam godzinę i kartę – duszę się, w
ciągu 5 minut muszę otrzymać pomoc przez wykwalifikowaną osobę. Leżąc spoglądam na mojego kata, który zmierzał do
Strusia, wyglądał znajomo – to był MAK z naszej drugiej sekcji.
Następnie jestem świadkiem takiego oto dialogu:

MAK wskazując na Agapowa: „On jest z Tobą?”
Struś: „Tak”
MAK wskazując na mnie: „A ten?”
Struś: „Nie wiem”.

MAK podbiegł do mnie, rozbroił i sprawdził, co mi jest. Wrócił do Strusia, który opatrzył sam siebie (miał ranę ręki).
Struś podszedł do mnie, spojrzał na kartę i powiedział do MAK’a: „Nie możemy mu pomóc, dusi się”.
Troszkę się zawiodłem, liczyłem, że udrożnią mi drogi oddechowe… Tak oto minutę później zmarłem, 30 minut później
udałem się „do bazy”.

Gdy już wszystko się skończyło, Shelton zaczął nas popędzać, że jedzonko dotarło i trzeba się zmywać. Podejrzewam, że
nie muszę wspominać, iż było przepyszne?

Integracja przy ognisku również super, podsumowanie dnia wraz z jego humorystycznymi akcentami bardzo rozbawiło
towarzystwo.
Jako, że to był mój pierwszy raz z Wami, bardziej wczuwałem się w rolę obserwatora. Mogę rzec, że sprawiacie wrażenie
naprawdę zgranej ekipy, nie tylko pod względem działań militarnych, a przede wszystkim prywatnym. Nieczęsto można
spotkać się z takimi relacjami między ludźmi.

Pobudka była dość ciężka, nie z niewyspania. Po prostu troszkę przymroziło w nocy, mój śpiwór w tygryski miał swoje
ograniczenia. Ale trzeba być twardym, nie?

III scenariusz, zostałem przydzielony do saperów, wraz z piotrasem, pod dowództwem Kiziora. Od innych sekcji
wyróżnialiśmy się tym, że musieliśmy nieść 5-litrowy baniak wody („chemikaliów”).

W trakcie wymarszu byliśmy odpowiedzialni za „tyły”. Po dotarciu na pozycje wyjściowe z piotrasem położyliśmy się na
wale i obserwowaliśmy przedpole. Po około 20 minutach ruszyliśmy dalej, trzymając się za sekcją ErTowskiego. Dotarliśmy
do miejsca otoczonego wałami, przypominało ono jeden z naszych celów. Wraz z Kiziorem szukaliśmy butli, Kizior jedynie
znalazł kartę A4 z napisem: „WYSADZONE”. Wzięliśmy ją ze sobą i ruszyliśmy dalej.
Byliśmy już blisko obiektu TANGO, podchodząc do niego od E. Rozległy się strzały, ErTo nawoływał, żeby przycisnąć
przeciwnika ogniem i ruszyli do szturmu. Wiele tutaj opisać nie mogę, ponieważ byłem zajęty obserwacją tyłów. W końcu
kiedy oni już byli na wzgórzu, to i my przekroczyliśmy drogę. Pod wzgórzem, poruszając się na S, w końcu zaczęliśmy się
wspinać, wchodząc na wzgórze od SE. Przeciwnik już leżał, kilka osób z sekcji szturmowej zginęło, bądź zostało rannych,
w tym dowódca.
Po zabezpieczeniu TANGO zlokalizowaliśmy 3 obiekty do wysadzenia. Były one otoczone wałami, mając wejście tylko od
jednej ze stron.

Gdy nasi podchodzili, rozległy się strzały, Kizior ostrzelał „brzózki”, był tam zamaskowany przeciwnik, padł trupem.
Jeden z naszych oberwał. Zabezpieczyliśmy teren i wysadziliśmy cel.
Podchodzimy do kolejnego obiektu, zabezpieczamy, Kizior „podkłada ładunki”, pada strzał, Kizior leży. Jak się okazało,
przeciwnik byl usypany trawą przy wejściu, piotras go zlikwidował 1 strzałem. Krzyknął: „zdjęty!”. Natychmiast padł
rozkaz: „walić w każdą kępę trawy!”. Gdy Agapow podchodził do Kiziora, ta kępa trawy poruszyła się w taki sposób, jakby
strzelec nastawiał lufę na Agapowskiego. Wraz z Enderem natychmiast puściliśmy długą serię tuż nad wystającą lufę. Po
kilkudziesięciu kulkach przerwaliśmy ogień i rozległ się okrzyk: „Przecież nie żyję ku.rwa, co wy nie słyszycie?!”,
dopiero potem ów „martwy” podniósł broń w górę. Wkrótce potem został zdjęty drugi osobnik, również schowany w trawie.
Dostałem rozkaz wysadzenia obiektu, zdjąłem plecak, zostawiłem broń i przeskoczyłem za wał. Wziąłem kartę, przelałem
zawartość butli i wróciłem na pozycję.
Ze względu na uciekający czas, trzeci obiekt został zdobyty szybszym tempem. Poruszając się w buddy-team’ach dotarliśmy
do niego, zabezpieczyliśmy i Agapow go wysadził. Następnie wycofaliśmy się do Charlie, czyli naszego parkingu.

Pomysł Sheltona, żeby zaprosić inne ekipy do rozgrywania scenariusza przeciw FIA+inni był genialny. Zorganizowanie
czegoś takiego z pewnoscią nie było łatwe.

Podsumowując:

Jestem pełen podziwu dla organizacji tego szkolenia oraz dla samej ekipy. Na takie traktowanie dotychczas mogłem liczyć
tylko i wyłącznie od moich przyjaciół, w życiu nie spodziewałbym się tego od, przyznajmy szczerze, obcych osób. Mam
nadzieję, że niczego nie spaprałem i pokazałem się z jak najlepszej strony.

To co powyzsze, to ledwo procent moich, jakże pozytywnych, wspomnień z tego weekendu. Można mnie już uznać za
uzależnionego.

Priceless moments

DUŻY

Mój „prajsles” jest wielopłaszczyznowy. Żeby dobrze go zobrazować, trzeba zacząć niejako od końca.

Przy ognisku, podczas omawiania poszczególnych scenariuszy poruszona została sprawa poprawnego zrozumienia rozkazów
przekazywanych w kopertach przez orga. Istotnym punktem było czytanie tego, co znajdowało się na drugiej stronie kartki,
gdzie przeważnie były podane hasła, kryptonimy itp.
Opowieść Kiziora, który zapoczątkował tę nową świecką tradycję nieodwracania kartki, wszyscy skwitowali wybuchem
śmiechu. A teraz właściwa opowieść:

Drugi scenariusz, poszukiwanie załogi zestrzelonego śmigłowca. Dostaliśmy z Czubaką zadanie odgrywania roli właśnie
owych ocalałych członków załogi, (a właściwie Czubaka był jakimś VIP-em, a ja jednym z pilotów). W rozkazie mieliśmy
podane miejsce, w którym mamy założyć ukrytą bazę (znaczy rozbić zeltę) i na podanej częstotliwości wywoływać oddział
ratunkowy.
Co istotne, zaznaczone było, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo podsłuchu na częstotliwości ratunkowej.

Rozbiliśmy baze, rozpoczynam wywoływanie:
– Wilk tu Szakal, zgłoś się, odbiór.
Czubaka (który przed chwilą przeglądał materiały z zadaniem dla nas):
– A skąd wiesz jaki mamy kryptonim?
– Bo przeczytałem co jest na odwrocie kartki.
– O, fakt!
Mieliśmy ubaw.

Po chwili słyszę na naszej częstotliwości, jak jakiś oddział wywołuje się na radiu:
– Alfa 2 tu Alfa 1, zgłoś się! – itd, itp.
Po chwili:
– Piloci, tu Alfa 1, czy mnie słyszycie, odbiór!
Aha, myślę sobie, podpucha. Wróg skanuje naszą częstotliwość i nie znając kryptonimów usiłuje mnie sprowokować.
Więc dalej ja swoje:
– Wilk tu Szakal, zgłoś się, odbiór.
I w odpowiedzi znowu:
– Piloci, tu Alfa 1, czy mnie słyszycie, odbiór!

I tak przez dłuższy czas. Oprócz tego jestem cały czas na nasłuchu tych sekcji.
W końcu znudziło mi się i zaczepiam:
– Niezidentyfikowana stacja, tu pilot, podaj wytyczne ewakuacji.
– Tu Alfa 1, czy masz mapę?
Tu następuje dłuższa konwersacja nt. wytycznych (i mojego uporu o niepodawaniu swojej lokalizacji).
W końcu Alfa 1 podaje współrzędne swojej pozycji.
Ha, dobra, wiem gdzie są, ale nadal nie zidentyfikowali się kryptonimem.
Krótka narada z Czubaką i postanawiam trochę im poprzeszkadzać zagłuszając częstotliwość (co zostało uwiecznione na
filmie).
Wpadliśmy też na szatański pomysł wysłania ich w ciemną du… ekhm… ciemny las z dala od naszego miejsca pobytu.
Nagle jednak stacja Alfa 1 odzywa się:
– Szakal tu Wilk, zgłoś się odbiór!
Dalej ewakuacja przebiega bez zakłóceń (znaczy wysyłam ich w kurwidołki, podając „lekko” niedokładne współrzędne RVP i
po kolejnych 20-30 min w końcu jesteśmy w zasięgu sygnałów świetlnych).
Jak się okazało, ErTo w końcu spojrzał na drugą stronę kartki z rozkazami…

Niestety VIP (Czubaka) nie przeżył akcji ratunkowej, gdyż pozostając długo nieprzytomnym, dostał z zimna dreszczy i
postanowił samowolnie zejść z tego padołu.

KOJEE

1. Nieodwrócenie kartki przez Kiziora. Było nas w sekcji czterech – Kizior (dow.), ja, Ender i Czubaczny (VIP). Naszym
zadaniem było dotransportowanie VIPa do miejsca docelowego i przekazanie go drużynie ratunkowej. W miejsce docelowe
doszliśmy, ale nikogo tam nie było. Wywoływaliśmy ich na radiu, ale nie odpowiadali. „Hmm, coś im musiało przeszkodzić w
dotarciu”. Tel. do organizatora i za chwilę mamy nowe wytyczne – transport VIPa do miejsca awaryjnego, stamtąd zostanie
odebrany przez jedną z sekcji drużyny ratunkowej. Znów wszystko idzie perfekcyjnie i zgodnie z planem. Po drodze mamy
kontakt wzrokowy, ale sprytnie go wymijamy i nie dajemy się wykryć, po prostu zajebiści z nas komandosi. Docieramy w
końcu na skrzyżowanie, 300m od awaryjnego punktu zbiórki. Kizior wysyła mnie na rozpoznanie. Szybkim krokiem docieram do
skrzyżowania, w którym wyznaczony jest punkt docelowy. Z kierunku przeciwnego, całkiem niedaleko słyszę odgłosy radia,
rozmowy i wydawane komendy. Natychmiast wskakuję w krzaki, po czym biegiem wycofuję się do sekcji informując o
kontakcie. W tym samym czasie Ender cały czas wywołuje sekcję ratunkową na radiu, ale nikt nie odpowiada. Wniosek – na
skrzyżowaniu wróg urządzał na nas zasadzkę. Spiesznym krokiem wycofujemy się i obieramy tym razem kierunek do bazy,
docieramy cali i zdrowi. Co się okazuje? Kizior nie sprawdził drugiej strony kartki z rozkazami. Puenta – był tam
napisany kanał PMR, na którym mamy się kontaktować z drużyną ratunkową, dlatego nas nie słyszeli. Oprócz tego dwukrotnie
mieliśmy kontakt wzrokowy z drużyną ratunkową, skutecznie i „po komandosku” kryjąc im się i wymykając…

2. Scenariusz Bojowy nr 2. Jestem w sekcji z Kiziorem i Enderem, robi się ciemno i wracamy już do bazy. Nie czujemy się
bezpiecznie, bo przed chwilą mieliśmy kontakt ogniowy. Nagle słyszę głośne „Zidentyfikuj się!!” dobiegające z przodu.
Oczywiście wszyscy natychmiast padli, każdy za jakieś drzewo, krzaczek. Krzyczę „Hasło!”. Ktoś z przodu: „Zielony
pięć!”. W tym momencie poczułem ulgę, adrenalina puszcza, hasło jest właściwe. Odpowiadam naszym ustalonym odzewem
„Zielony pięć” (dopełnienie do dziesięciu) i wychodzimy na drogę. Ender jednak proponuje, żeby do identyfikacji podeszła
najpierw jedna osoba – zajebisty pomysł. Więc oni zostają, a ja idę. Nie wiem gdzie dokładnie ukrywa się człowiek który
nas wołał, więc idę przed siebie i mówię głośno „gdzie jesteś?”. Nagle słyszę „ręce do góry, tak żebym widział!”. ErTo
na odprawie przed tym scenariuszem mówił, żeby do identyfikacji najpierw rozbroić kogoś, a potem można z nim gadać, więc
pomyślałem sobie, że nadgorliwe chłopaki po prostu są zesrani ze strachu i zastosowali się do instrukcji. Podnoszę
wysoko ręce i machami nimi, mówiąc jednocześnie trochę wkurzony „co to za jaja jakieś”. W tym momencie na drogę
wyskakuje Struś z wycelowanym we mnie karabinem a w krzakach widzę jeszcze co najmniej dwie sztuki broni wycelowane we
mnie. Pierwsza myśl: o ku**a, Struś nie jest ze mną w drużynie… No trudno, pomyślałem sobie że i tak jest już po mnie
i że muszę koniecznie ostrzec Kiziora i Endera o niebezpieczeństwie a później, jak przeżyję, pobawimy się w złośliwego
chochlika. Szybko, zanim mnie zakneblowali krzyknąłem na cały głos „uważajcie!!!”. To wystarczyło, Kiz i Ender już
wiedzieli co się stało. Napastnicy zaraz szybko mnie rozbroili, związali i zakneblowali. Po chwili odkneblowali mnie i
zaczęli przesłuchiwać. Tutaj miałem duże pole do popisu – najpierw udawałem, że nic im nie powiem. Później jak zagrozili
że mnie zastrzelą wcześniej przypiekając moje stopy żelazem, zacząłem udawać lekko przestraszonego i zacząłem śpiewać.
Oczywiście naściemniałem im okrutnie, między innymi że wiem w którym miejscu są mniej więcej piloci. Widziałem, że się
Makowi na tą informację oczka zaświeciły, ale jednak podjął decyzję że jest za ciemno i że wracają do bazy. Szkoda, bo
byłby niezły ubaw… Jednak mimo wszystko przeżyłem, a oprawcy zachowali się w miarę humanitarnie (oczywiście tylko
dlatego, że myśleli że mam pewne informacje…).

3. Wracamy późnym wieczorem do miejsca noclegu. Zmęczeni, zmarznięci i cholernie głodni. A tam co? Czeka na nas gorąca
grochóweczka, kiełbaska i ziemniaczki z cebulką. Nie potrafię opisać tego uczucia.

ALBINOS

1. Podczas drugiego scenariusza dostałem kulkę w łepetynę. (później okazało się, że strzelaliśmy się ze swoimi). MAK,
który był ze mną w buddyteamie, oddalił się, więc leżę sam. Czytam kartę – Głowa: NATYCHMIAST UMIERASZ. O fak –
Pechowo. Leżę, leżę – wokół mnie cisza. Mija kilkanaście minut, wraca MAK. Klęka przy mnie, rozgląda się i pyta: „Co ci
jest?”. W odpowiedzi macham kartą, którą TRZYMAM W RĘKU. MAK bierze kartę i zaczyna czytać. Czyta, czyta, analizuje,
mija kilka dłuższych chwil, po czym mówi: „Nie martw się stary, wyciągniemy Cię stąd”, po czym znika w lesie…

2. Drugiego dnia podczas scenariusza, jestem ze swoim teamem i innymi w obiekcie TANGO (umocnienia). Stoję na szczycie i
patrzę na dół, gdzie przed chwilą gość zagrzebany w trawie zdjął jednego z naszych, którzy byli na dole i realizowali
zadanie. „Nieźle zamaskowany” – myślę i dalej się rozglądam, po czym kupka trawy tuż obok tego pierwszego drgnęła i
padły bodajże strzały – Bez wahania wpakowałem serię w leżącego tam snajpera. To było tak surrealne, że nie mogłem po
prostu uwierzyć, że przeciwnik leżał tam pod naszymi nosami i go nie widzieliśmy. Wielki szacun dla nich.

MAX

Ufo podnoszący Agapowa na ćwiczeniu z transportu, myślałem, że się posikam. Wyglądało to tak jakby Ufo dźwigał drabinę.

STRUŚ

1. Wykonujemy pierwszy scenariusz, doszliśmy do punktu otwarcia rozkazów, zakładamy obronę okrężną. Po kilku minutach
Agapow woła mnie i Lipę do siebie, żeby wytłumaczyć nam o co chodzi. Ja przychodzę, Lipa nie.
– Lipa. Lipa. Lipa!
Zero odzewu. Okazało się, że Lipa usnął na perymetrze 😉

2. Dalsza część drugiego scenariusza, po skończonej walce w budynku i przeszukaniu przez przeciwnika leżę „jęcząc z
bólu” i nachyla się nademną Silvan. Spogląda na kartę, spogląda na mnie, kręci głową i w tym momencie nie wytrzymałem i
parsknąłem śmiechem bo wiedziałem co się stanie.
– Przykro mi, nie uda Ci się. Nie żyjesz. 🙁

SILVAN

1. Wyszedłem dzisiaj z poczty, mijałem jakiś sklep, zaśmierdziało znajomo, odwróciłem się sprawdzić, czy po prawej
ambona stoi… bo powinna!

2. Scenariusz 3, rozpoznanie bojem/szturm na tango (Cytując dowódce: Wchodzimy na beton) (ino tam ich 8 było). Bieg do
Maxa; Max w impasie, trza flankę robić. Faja po kostki w wodzie bunkrami, podejście resztkami skarpy NW, co by droga nie
iść i głowy najpierw nie wystawiać. Akraw za mną, kurcze idzie po prawej droga. Nie krzyknę bo z flanki będą nici; oby
go nie zauważyli. Widzę kogoś we fleku, ale tu nie powinno być jeszcze nikogo. Widzę Shellyego, obserwującego WSW,
strzały, Sheldon dostaje, pada. Akraw dobija chyba. Zza murka jakiś dzieciak z m4, ostrzelany! Schował się, Akraw
dostaje, cholera, z tej strony sam. Strzelam na pusto!; może jeszcze Max dotrze, dzieciak zza murka wychyla się
ponownie, a ja bez ammo… bezczelnie padam szczupakiem za kępę… nie wiem co uznał, ale się schował. Zmiana maga, jak
to ciężko się wyciąga na leżąco, kur.. posypały się magi… Beretta; powinna być w kaburze! Mać! nie wziąłem kabury, ino
gotuje się w goretexie, trudno. Seria na ślepo wsadzonym za murek gnatem. Bieg na drugi koniec muru, wychylić się i
strzelić.. eee głupie. Wejdę wyżej kontrolować teren; ale zaraz… wyjdę na szczyt to mnie zdejmą (nigdy nie robi się
snapa gorą ino lewo/prawo), eee możne nie zdejmą… wdrapuje się na szczyt, oczywiście gość przy murku czai się w
kierunku, z którego strzelałem… plecami do mnie, reszta pochowana… seria w plecy. Delikwent pada. (Czemu nie schowam
się, stoję jak na strzelnicy, jako tarcza, nie myślę, ino wale, jak najkrótsze serie, bo zmienić na pewno nie dam rady,
wszystkich wytłukę, przecież zaraz Max wyjdzie…) Przyciśniecie ogniem chojraka wychylającego się zza dalszego murka
(uciekł), przeniesienie ognia na dwóch czule tulących się za murkiem podemna (jak można we dwóch siedzieć obok siebie,
już po was)… cholera! Dostałem, jeden z nich zdążył. Krzyk, padam! Pocisk oderwał mi mały palec prawej reki. Jęczę pro
forma. Czytam kartkę: „jęczysz 5 minut, ktoś musi ci udzielić pomocy…” Co tam dalej? Cholera, czemu te literki takie
małe! Goście powyłazili, łażą po betonie, ignorują mnie, nawet nie celują, jeden postrzelonemu kokardkę na łokciu
zawiązał i ten zdrów! A ja jęczę i próbuje dalej przeczytać, ale kartka trochę w strzępach, pospinana, wilgotna i skupić
się nie mogę bo coś nie gra. W końcu pytają czy mogą mnie dobić… „No możecie, ale to nie honor!”. Może warriorowcy…
Wiec sobie poszli (huh, jednak warriorowcy), ale przyszedł w końcu niehonorny i dobił Później zorientowałem się, ze
cały czas czytałem info dla rany głowy; dla reki było opisane: jęczysz, obwiązujesz szmata w 30min, 2h do ccp; i druga
ręka zdrowa!…

3. … i w tym momencie zorientowałem się, że od postrzału, co najmniej, nie mam okularów, debil! Mać! Kapelusz
na twarz, szmata na twarz i niepooglądałem drugiego szturmu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.