Baza w N2 dawno nie oglądała takiej masy samochodów i ludzi. Według szacunku Spławika siły liczyły 85 osób po stronie amerykańskiej i 75 po stronie japońskiej. Nawet organizatorzy mówili że nie spodziewali się takiej ilości graczy i mieli obawy czy impreza nie wymknie się spod kontroli.
Tuż po przybyciu i przywitaniu przeszliśmy do zakładania oporządzenie i malowania twarzy pastą do kamuflażu. Dwa wydarzenia zasługują w tymi miejscu na uwagę. Pierwsze – broń Erto odmówiła posłuszeństwa, drugie – RPK Larsena w nieszczęśliwych okolicznościach złamał się na pół, było to tym bardziej bolesne gdyż jest ona naszą dumą i nadzieją na większe szanse w walce. Muszę też wspomnieć o tym że specjalny magazynek do RPK który pozwala na wystrzelenie ciurkiem 2000 szt. kompozytu nie podawał kulek i jego użycie stało pod znakiem zapytania.
Oba kryzysy udało się zażegnać. Erto pożyczył broń od Bratka, Lars skleił RPK taśmą a magazynek podciął scyzorykiem tak że usunął usterkę.
Zbliżała się godzina rozpoczęcia imprezy. Ruszyliśmy ze spławikiem w poszukiwaniu Generała Owcy który miał dowodzić japończykami. Zapytaliśmy grupkę ludzi o organizatorów i dowódców ale nikt nic nie wiedział. Wreszcie udało się znaleźć rzeczonego Owcę ale jedyne wytyczne jakie uzyskaliśmy od niego brzmiały „zaj…ć ich wszystkich”. Nie jestem przyzwyczajony do takich standardów i miałem poczucie że szykuje się wielka amatorszczyzna.
Założenia pierwszej fazy imprezy były takie. Amerykanie symulują lądowanie desantu na plaży w ten sposób że formują kolumnę dwójkową, biegną w tej formacji trzymając swojego poprzednika ręką za ramię. Po wylądowaniu na plaży mogą opuścić formację. Następnie muszą zaatakować i zdobyć górę Suribachi. Japończycy mają za zadanie utrudnić lądowanie amerykanom i obronić górę.
Minęło trochę czasu zanim zwołana została zbiórka i przydzielone zadania. Jedyne wytyczne jakie otrzymaliśmy to polecenie podzielenia się na dwie grupy, jedna grupa bierze prawą stronę druga lewą. Nie skomentuję.
Prosiło się żeby powiedzieć ludziom co mają robić – i po prostu to zrobiliśmy. Zebrałem najbliżej stojące teamy, ustaliłem kto dowodzi i kazałem dołączyć do reszty, Erto przejął dowodzenie, przydzielił rejony i zadania, uformował odwód. Tuż przed wyruszeniem do rejonów określiliśmy częstotliwość radiową na której będziemy pracować i ustaliliśmy kryptonimy. Cały nasz oddział nosił miano Foxtrot a kolejne oddziały:
Dowódca foxtrot0
FIA foxtrot1
Wilki mroku foxtrot2
Oddział inżynieryjny foxtrot3
Nieznany mi oddział foxtrot4
FIA otrzymało perymetr skrajnie na lewej flance. Była to podłużna polana na której można było zasadzić się na nieprzyjaciela. Gdyby chciał przekroczyć otwarty teren narażał się na znaczne straty. Zamierzaliśmy to wykorzystać.
Nikt nie poinformował nas o rozpoczęciu walki. Nie musiał. Krzyk Urrrrrrrraaaaaaaaaa z 85 gardeł amerykanów rozdarł powietrze. Jednocześnie odezwały się karabiny maszynowe i wybuchy granatów. Okrzyk szybko zamilkł a pierwsza fala marines udała się na punkt respawnowy. Poczuliśmy się jak w filmie. Czekaliśmy na swoim perymetrze słysząc jak za linią drzew toczy się walka. Byliśmy zniecierpliwieni i tu pierwszy fuckup. Ktoś z oddziału wilków postrzelił Ortesa i Spławika. Byliśmy świadkami szpetnej wiązanki niecenzuralnych słów którą Spławik posłał w kierunku winnego incydentu.
Spławik i Ortes odpłynęli w kierunku punktu respawnowego. My zostaliśmy z palcami na spustach gotowi rozpocząć w każdej chwili.
„Wróg na godzinie drugiej” podałem do reszty. Więc się zaczęło. Jeden, drugi (…) szósty siódmy – przemykali lasem, my cierpliwie czekamy aż wyjdą na pozycję która zapewni trafienie. …i worek się rozwiązał, posypały się pierwsze fragi. Larsen walił z RPK długimi seriami, co chwilę mogliśmy oglądać czerwone chusty podnoszące się do góry. Poleciały też granaty. Ja załatwiłem dwóch. Co ciekawe kiedy pierwszy którego zdjąłem wycofał się minutę po nim w tym samym miejscu zaległ następny, podzielił los swego poprzednika.
U nas dostał jeszcze Ortes reszta wytrwała na stanowiskach. Co chwilę widziałem OPFORów wracających z lewej strony na prawą z czerwonymi chustami najwyraźniej zaliczyli spotkanie z Bratkiem. Lars miał pojedynek ze snajperem z którego wyszedł zwycięsko. Marek – nasz narybek – też zaliczył pierwszego fraga z MP5 pożyczonej od Bratka. Początek był całkiem niezły.
Erto podał przez radio rozkaz wycofania się z perymetru i zajęcia góry Suribach na której stała flaga japońska – cel głównego ataku. Zrobiliśmy to jak najszybciej i pięć minut później byliśmy rozstawieni na nowych pozycjach. Spędziliśmy tam 20 minut. Mieliśmy kontakt wzrokowy z OPFORem ale byli poza zasięgiem strzału.
Znów zmiana rozkazu. Otrzymaliśmy zadanie udania się jak najdalej na lewą flankę i wykonanie głębokiego oskrzydlenia. Atak miał być krótki, agresywny, po czym miało nastąpić wycofanie. Zadanie było po to by OPFOR nie poczuł się na tamtym skrzydle zbyt swobodnie.
Zarządziłem zbiórkę na wzgórzu celem uzupełnienia amunicji i poprawienia oporządzenia. Pięć minut na wszystko i byliśmy gotowi walczyć dalej.
W między czasie padło stanowisko SR3 znajdujące się najbliżej landing zone. Widać było zacięte walki. Setki kompozytowych kulek przecinały powietrze, wybuchały granaty.
Zbiórka przed wyruszeniem na akcję, krótki briefing. W międzyczasie przyłączył się do nas jakiś oddział. Nie wiedziałem kim są ale nie chciałem im odmawiać przyjemności pójścia na akcję. Wiek graczy na Iwo Jimie miał być powyżej 18 lat ale ci nie wyglądali mi na tyle. Mniejsza o to.
Komenda naprzód. Prowadziłem oddział biegiem pamiętając o przystankach na których można było zebrać oddział. Kiedy doszliśmy do strefy zagrożonej na czołówkę wysłałem Oresa i Preatora. Jako dowódca pododdziału nie mogłem ryzykować własnej śmierci. Rozwinęliśmy szyk i jakimś cudem wyszedłem przed czujkę. Wśród gałęzi zobaczyłem hełm obok drugi. „Wróg, ognia” – kompozyt posypał się na wspomniane hełmy. Wycofali się za nasyp. Nie goniliśmy ich, tylko niepotrzebnie narazili byśmy się na straty. Dałem sygnał do odwrotu, odskoczyliśmy z zaczęliśmy flankować ich pozycję głębiej z lewej. Liczyłem na to że uda się ich obejść. W międzyczasie oddział młodzieży który nam towarzyszył rozpłynął się w powietrzu. Pożegnałem ich w myślach bez żalu. Lepiej mieć kilku sprawdzonych ludzi niż stado owiec pchających się na rzeź.
Poszliśmy głębiej na lewo ale miejsce okazało się nie do przejścia. Chcieliśmy wrócić i spróbować zaatakować ich w innym miejscu. Zobaczyliśmy oddział który niedawno się od nas odłączył. Szli prosto w kierunku nasypu gdzie był OPFOR. Ktoś powiedział żeby ich ostrzec, zawołać – powstrzymałem ich. Niech idą, skupią uwagę OPFORa co pozwoli nam zrealizować zadanie.
Nie zdążyliśmy być świadkami klęski bo przez radio padł rozkaz o powrocie na wzgórze. Sytuacja musiała być ciężka bo głos Erto brzmiał dramatyczne.
Kila słów o Erto. Przejmował kontrolę nad każdym „wolnym elektronem” którego spotkał. Ludzie godzili się na to bo odczuwali brak dowodzenia. Nie znali koncepcji obrony, nie wiedzieli co dzieje się na pozostałych odcinkach frontu. Nie mogę powiedzieć że dowodził wszystkimi. Był tam ktoś jeszcze kogo nicka nie znam ale bez wątpliwości mogę powiedzieć że Erto dowodził całą lewą stroną frontu. Co do dowodzenia przez Owcę mogę powiedzieć jedynie że nie widziałem i nie odczułem – jak pewnie większość.
Wracaliśmy na Suribachi najprostszą drogą. Przed nami widziałem naszych niedawnych towarzyszy, najwidoczniej nie weszli w sidła OPFORa bo podobnie jak my otrzymali dramatyczne wezwanie do obrony Suribachi. Dochodziliśmy do SR4 (stanowisko rakietowe nr 4) Kidy zobaczyliśmy amerykanów. Szykowali się do ataku. Chyba zaskoczyła ich nasza obecność. Zaatakowaliśmy. Odpowiedzieli ogniem. Jedna rzecz mnie zdziwiła (uzmysłowiłem sobie to dopiero później) obok broniących się amerykanów przez dłuższy czas przebywał człowiek w czerwonej czapce mikołaja co wskazywało że jest zabity. Zagadkowe jest to że zamiast wracać na respa siedział z atakującym pododdziałem. Jedyne co przychodzi mi do głowy to to że musiał to być martwy dowódca pododdziału który dowodził jako trup.
Oddałem kilka serii z kałacha. Nagle usłyszałem stuknięcie w moje gogle. Przez chwilę zastanawiałem się czy to stuknęła gałązka czy kulka kompozytu. Nie widziałem jej, nie byłem pewny czy to rzeczywiści kulka ale nie miałem wątpliwości co robi się w takich przypadkach – przyjmuje się gorszą wersję zdarzeń. Obróciłem się na bok, sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem czerwoną chustę. Dowodzenie przejął Ortes. Ja biegiem udałem się na respa. Liczyłem na to że szybko uda mi się wrócić do walki. Niestety okazało się że respawn nie był możliwy, scenariusz walki zakładał że ostatnie pół godziny obrony japończycy nie mogą wracać do życia. Pech że było to właśnie to pół godziny.
Nie minęło pięć minut jak cały mój pododdział był na punkcie. Niestety amerykanie okazali się bardzo skuteczni. Ortes opowiadał że kiedy atakowali na amerykanów widział chłopaków tych, młodych którzy ruszyli z nami na akcje a później się odłączyli. Pod nogi jednego z nich spadł granat, wybuchł a na tamtym nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Komentując to wysłaliśmy w jego kierunku myśli pełne pogardy. Terminatorzy to najgorsza odmiana graczy. Niektórzy doświadczeni gracze są bezwzględni w stosunku do takich. Jeśli widzą że ktoś nie przyznaje się do tego że dostał. Strzelają do niego do skutku celując w odkryte części twarzy. Żaden terminator nie wytrzymał więcej niż dwa takie postrzały po kolei. Zwykle idzie po rozum do głowy i podnosi czerwoną chustę.
Ostatni na respa dotarł Erto. Bronił bohatersko do końca góry Suribach. Odpadł jako jeden z ostatnich. Góra padła na 5 minut przed zakończeniem tej fazy imprezy. Erto mógł pochwalić się 5 fragami zadanymi z broni krótkiej.
Zaczęły się przygotowania do drugiej fazy.
Podział zadań „jedni prawa drudzy lewa strona” – czułem się jakbym miał dejavu.
Erto jak poprzednio przydzielił rejony. System łączności się sprawdził więc pozostał bez zmian. Zajęliśmy miejsce na górce którą tworzy garaż podziemny i na prawo od niej aż do drogi dzielącej N2 w osi północ – południe.
Główne natarcie poszło na prawo od nas mijając nas w odległości dwukrotnie przekraczającej zasięg naszych kałaszy. Widzieliśmy jak pada wzgórze na prawo od nas, jak przewijają się przez nie całe zagony amerykanów. Widzieliśmy jak te zagony wracają na respy z czerwonymi chustami i jak pojawiają się ponownie gotowi do walki. Skromny oddział jaki przedarł się na naszą stronę szybko dokonał żywota przy moim skromnym udziale. Doliczyłem sobie jednego fraga. Nieoceniony okazał się RPK Larsena. Rozpylał kulki z taką prędkością że ktokolwiek dostał się w jego zasięg natychmiast zalegał na ziemi lub ginął.
Prawe skrzydło stopniowo ustępowało naporowi. Była tam ostra sieczka. W pewnym momencie Erto dał rozkaz do wycofania się na drugą rubież obrony. Trzeba było się wycofać bo istniało ryzyko że prawa część padnie i trzeba będzie wysłać tam posiłki. Leżeliśmy na pozycjach obronnych ale nic się nie działo. Zezwoliłem więc na wypady rozpoznawcze zostawiając na stanowisku minimalną liczbę żołnierzy. Nie zanosiło się że OPFOR zaatakuje po naszej stronie podjąłem więc decyzję żeby zająć poprzednie pozycje obronne.
Wróciliśmy dokładnie na pozycje które zajmowaliśmy poprzednio. Zaległem przy drodze z bronią gotową do strzału. Widziałem jak ludzie ze strony japońskiej robią wypady na tyły wroga. Giną tam i wracają.
Pierwszy raz widziałem taktykę która opiera się na zaufaniu do FPSów. Wygląda to następująco. Podkręca się broń najbardziej jak to możliwe 500 FPS i więcej. Do tego dokupuje się kolimator albo lunetę. W czasie walki nie kryjesz się wcale tylko idziesz na pewniaka, otwierasz ogień do widocznych celów licząc na to że facet po drugiej stronie ma stkocka 300 FPSów i cię nie sięgnie.
To ASG które uprawia FIA zakłada maksymalny dopuszczalny realizm. Gdyby ktoś z mojego oddziału zaczął stosować taką taktykę jak opisana wyżej sam bym go zastrzelił.
Widziałem też jeden przypadek gdzie gość (japończyk) w maskowaniu snajpera usiłował przebiec drogą pomiędzy pozycjami naszymi i OPFORa. Zasypała go chmura kompozytu a ten zapadł w rowie i nie chciał przyznać się że dostał. Moderator który kręcił się w pobliżu zwrócił mu uwagę. Odezwały się głos OPFORów żeby się przyznał i nie ściemniał. Ja sam nie wierzę żeby udało mu się przebiec bez zaliczenia trafienia. Nie wiem na co liczył. To tylko pokazuje jak mało wyobraźni mają tacy gracze.
Jeszcze jeden przykład gracza. Leżę na perymetrze, obok przystaje dwóch graczy w mundurach SWAT. Jeden z nich zauważa mnie i mówi. „chłopaki chodźcie z nami idziemy atakować na amerykanów” odpowiadam „nie mogę, dostałem rozkaz leżeć tu na perymetrze” tamten zdziwiony „No co ty? Chodźcie przecież tu się nic nie dzieje” przez chwilę poczułem zmieszanie że facet nie rozumie co do niego mówię. „Dostałem rozkaż żeby pilnować tego perymetru i będę siedział na miejscu aż nie dostanę od dowódcy innego rozkazu. U nas w oddziale panuje dyscyplina” Najwyraźniej trafiło to do niego bo skończyła się na tym rozmowa. Ruszyli we dwóch. Chwilę później mogłem oglądać obu wracających na respa.
Amerykanie nie zajęli w określonym czasie lotnisk. Większość graczy była już zmęczona, niektóre karabiny nie wytrzymały tak długiej pracy i odmówiły posłuszeństwa. Odezwał się gwizdek kończący imprezę. Amerykanie nie osiągnęli celu. Iwo Jima wbrew historii została obroniona przez japończyków.
Kiedy wszyscy zebrali się w jednym miejscu można było obejrzeć kalejdoskop mundurów, uzbrojenia i wyposażenia. Różne style, różne okresy historyczne. Emocje opadały, gracze wymieniali się wrażeniami z pola walki. Witaliśmy się ze znajomymi którzy walczyli po przeciwnej stronie. Wszyscy byli zadowoleni. Przyszła kolej na zdjęcia grupowe i pożegnania. Tłum powoli rozpraszał się w kierunku parkingu.
My zostaliśmy, siedzieliśmy na trawie, zjadaliśmy kabanosy z bułką i dzieliliśmy się wrażeniami. Zobaczyliśmy że od parkingu wraca duża grupa amerykanów. Zażartowaliśmy że im mało i wrócili jeszcze postrzelać. Okazało się że Dziqu (sierżant z Platon) podczas czołgania zgubił w lesie klucze od samochodu. Naprawdę wielu zostało żeby pomóc szukać. My dołączyliśmy do nich, zawsze to parę oczu więcej. Doszliśmy na miejsce skąd zamierzaliśmy szukać i ustawiliśmy tyralierę. Po przejęciu pięciu kroków Dziqu schylił się i podniósł swoje klucze – miał facet fart. Na szczęście nasza pomoc okazała się zbędna.
To był ostatni epizod z tego dnia. Czułem zmęczenie po całym dniu manewrów. Iwo Jima dobiegła końca. Następnego dnia na forum można było przeczytać kilka zapytań o następną podobną imprezę.