Rok 2017 przyniósł wiele zmian, jeśli chodzi o współpracę organizacji proobronnych z wojskiem. Przede wszystkim wdrożony został program „Paszport”, w ramach którego organizacje szkolą się i zdają egzaminy. Zdany egzamin jest przepustką-paszportem do tego, żeby można było uczestniczyć we wspólnych ćwiczeniach z wojskiem.

W lipcu w ramach manewrów Combat Alert na poligonie w Orzyszu organizacje realizowały ćwiczenia sprawdzające, które miały być próbą generalną przed manewrami Dragon-17. Wyniki były obiecujące.

Ostatecznie zdecydowano, że 300 członków organizacji proobronnych weźmie udział w ćwiczeniach Dragon-17. Komponenty FIA biorące udział w programie „Paszport” zostały skierowane na poligon Drawsko.

Planowanie zadań i rekonesans

Zgodnie z wytycznymi mieliśmy tworzyć pluton 101. Składał się on z organizacji FIA, Pro Patria, JS 4051, JS 4008. FIA wystawiało 2 drużyny, pozostałe organizacje po jednej, razem 60 osób. Dowodzenie zaproponowano mi (FIA Agapow). Podczas rekonesansu, który odbył się w sierpniu doprecyzowano zadanie i skrystalizował się plan działania. Mieliśmy marszem ubezpieczonym wejść w rejon przeprawy realizowanej przez 2 bz i wykonywać działania osłonowe. W praktyce sprowadzało się to do zorganizowania posterunków, pilnowania rejonu w systemie zmianowym, a następnego dnia rotacja na tych posterunkach. Nie było to zadanie w stylu „non-stop action”, ale wojsko to nie film, trzeba czasem wykonywać działania rutynowe z takim samym zapałem jak bojowe. Jak mawiał mój znajomy „Można być profesjonalistą pilnując psiej budy”.

Rozesłałem wnioski z rekonesansu, a następnie zarządzenie przygotowawcze. Największy obszar ryzyka to przygotowanie do bytowania. Wiadomo, trzeba przenieść wszystko na plecach. System noclegowy musi być dopasowany do końcówki września. Trzeba uważać, bo w mokre i zimne dni szybciej o hipotermię niż zimą.

Plan został ułożony – czekamy na realizację. W między czasie spędzałem godziny nad listą 101 plutonu, ciągłe roszady, sprawdzania dokumentów, zaświadczenia lekarskie, ubezpieczenia NNW, ubezpieczenia OC – wszystko musi się zgadzać. Udało się wreszcie podopinać papiery, kiedy na 3 dni przed zadaniem otrzymałem informację „Zmiana planów”. Wszystko co dotychczas ustaliliśmy z przyczyn zewnętrznych nie może się odbyć. Opiekę nad nami przejmuje mł. chor. z 1 batalionu zmechanizowanego, na potrzeby tej historii nazwijmy go „Anioł”.

Już w czasie pierwszej rozmowy telefonicznej wyczułem w nim zaciekawienie – „Co też za kolesie tu przyjadą?”.  Nastawienie raczej pozytywne. Obgadaliśmy wstępnie zmianę zadania, po czym otrzymałem maila. Długą chwilę przyglądałem się mapce, na której było nasze zadanie. Na oko 40 km marszu, a w tym 6 zadań po drodze do realizacji. Wszystko w 36 godzin.

Z moich doświadczeń wynika, że poruszanie się w szyku ubezpieczonym to 1 godzina = 1 kilometr. Wynikało by z tego, że zabraknie czasu na sam przemarsz, nie wspominając o zadaniach. Zadzwoniłem upewnić się czy dobrze zrozumiałem zadanie. Uzyskałem potwierdzenie. Przemieliłem w głowie wszystkie swoje wątpliwości, po czym napisałem do dowódców drużyn maila zatytułowanego „Nie będzie miękkiej gry”.

Pluton 101 miał już za sobą długie przemarsze na Combat Alert, to co było przed nami wydawało się tylko trochę trudniejsze.

W między czasie dopięliśmy ostateczną listę 101 Plutonu. Przy tej okazji muszę wspomnieć o Panu płk Mice z Biura do Spraw Proobronnych. Panie pułkowniku, co trzeba zrobić, żeby kierować tak niezdyscyplinowaną, rozproszoną, czasami nieogarniętą grupą ludzi, skupionych w kilkudziesięciu organizacjach różniących się kulturą pracy I NIE OSIWIEĆ? Organizacje powinny zorganizować w całym kraju zbiórkę brązu albo spiżu i odlać z niego 3 metrowy posąg Pułkownika Miki z dedykacją „Pracował z nami i przeżył”.  W FIA mamy hasło #FIARobimyRobotę. Zdecydowanie można powiedzieć, że płk Mika robi robotę.

Jedziemy na Dragona

Przyszedł dzień wyjazdu. Z całej Polski na poligon Drawski ściągały oddziały proobronne. Jeden z naszych komponentów jechał z Zamościa. Przeciął w pół całą Polskę. Zameldowaliśmy się w 2 Brygadzie Zmechanizowanej. Zostaliśmy zakwaterowani w koszarach. Mieliśmy chwilę, żeby przywitać się nawzajem i pogadać. W międzyczasie pojawił się mł. chor. Anioł. Pogodny, uśmiechnięty, wyszpejowany. Robił świetne wrażenie i budził zaufanie. Obgadaliśmy plan organizacji wieczoru i poranka. Ustaliliśmy godzinę apelu i zbiórki. Na apelu przeszliśmy płynnie przez sprawy organizacyjne i rozwialiśmy wątpliwości co do planu na działanie.

Tu zatrzymam się chwilę nad tym, co załadowałem do plecaka. 40 km w 36 godzin daje małe nadzieje na wygodny nocleg. Rozpatrywałem dwie opcje:  plecak 80 litrowy albo 30 litrowy, ale wtedy muszę zrezygnować z bivibaga, zamiast tego zabrać dodatkowe poncho. Tuż przed wyjściem zamieniłem poncho na dodatkowy komplet bielizny termicznej. Miałem GoreTex, więc od biedy jestem chroniony od deszczu. Najwięcej w plecaku zajmowała woda i jedzenie. Z racji suchych, które otrzymaliśmy w brygadzie wyjąłem 6 posiłków i rozłożyłem w plecaku. Wody miałem 2,5 litra w camelbaku i 1,5 litra w butelce. Na dwa dni powinno starczyć.

Przyszedł ranek i czas wymarszu. Jedna rzecz różniła się od tego, co było przyjęte pierwotnie w planie. Mieliśmy działać całym plutonem. Tu zostaliśmy podzieleni na dwa oddziały 28 i 23 osoby, oddziały nazwane Alfa i Omega. Dowodzenie nad Omegą przejął Piotr z dr. Pro Patria naturalny lider i świetny organizator. Nie była to dla mnie sytuacja komfortowa, bo straciłem możliwość bezpośredniego oddziaływania na Omegę. Z drugiej strony 50 osób w szyku patrolowym może rozciągnąć się do 400 metrów, ciężko sprawnie działać takim pododdziałem. W pełni rozumiem decyzję organizatora.

Przewieziono nas w rejon zrzutu i mogliśmy zaczynać. Jeszcze tylko rozgrzewka przed wyjściem w rejon. Często zapomina się o tym, że działanie w polu to często ciężki wysiłek fizyczny, nie różni się to od treningu siłowego czy wytrzymałościowego. Dynamiczne działanie, np. manewrowanie w  kontakcie z przeciwnikiem, może sprzyjać kontuzjom.

Batalionowy Punkt Opatrunkowy

Z obrony okrężnej wyszliśmy w teren. Czujka wysunięta do przodu, łączność radiowa sprawdzona. Chorąży Anioł obserwuje pilnie nasze działania. Pewnie myśli „co też ci proobronni nawyczyniają”. Chyba nie ma dużych różnic z tym, co widział do tej pory. Nawigator radzi sobie dobrze. Szybko docieramy do pierwszego punktu. Ubezpieczamy rejon, dwie drużyny biorą się do roboty. Rozkładamy Batalionowy punkt opatrunkowy. Szybko okazuje się, że rozkładać NSy trzeba umieć. Pod okiem specjalistów idzie to sprawnie. Nie mamy takich namiotów u siebie, a te które dostaliśmy to nowszy model . Udaje się zrealizować zadanie, pierwszy punkt zaliczony. Idziemy teraz do rejonu Podstawa Bucierzy.

Miejsce zrzutu

Jesteśmy pełni sił,a przed nami ok. 5 kilometrów. Wszystkie czynności patrolowe wykonujemy z wielką dokładnością. Broń trzymana jest w gotowości, oczy skanują sektory. Wiemy, że w każdej chwili przeciwnik może nas ostrzelać, a my będziemy musieli zareagować błyskawicznie.  Szperacz z przodu co jakiś czas daje sygnał do zatrzymania. Sprawdza newralgiczne rejony. Na skrzyżowaniach rozstawiamy ubezpieczenia. Docieramy do rejonu, gdzie mamy przygotować ogniska sygnalizacyjne dla zrzutu lotniczego. Wyznaczony wcześniej Atlar błyskawicznie wyznacza miejsca, a drużyny błyskawicznie usypują w nich stosy. Zanim zdążyliśmy odpocząć dostaję sygnał/zapytanie czy odpalamy. Krótko po potwierdzeniu 5 ognisk ustawionych w krzyż zaczyna płonąć. Mamy chwilę na to, żeby coś zjeść. Niestety nie ma mowy o gorącym posiłku mimo, że obok nas ogniska.

Na otwartej przestrzeni mogą zostać tylko osoby odpowiedzialne za pilnowanie ognia. Kiedy stosy się dopalają daję sygnał do zasypania ognisk. Drużyna „Kojot” odpowiedzialna za miejsce zrzutu zasypuje łopatkami piechoty żar z ogniska i chwilę potem na nowo formujemy szyk do wymarszu. Tym razem przed nami dłuższa trasa. Idziemy do Karwic.

Nasze zadanie to wykryć oddziały nieprzyjaciela w terenie. Zawsze lepiej żebyśmy to my wykryli go, zanim on dostrzeże nas. Jeśli słyszymy jakieś pojazdy, znikamy z drogi i obserwujemy czy to nasi czy może nie. Dotychczas, brak wrogich kontaktów.

Kiedy docieramy do Karwic daje się słyszeć wołanie o pomoc. Wywołuje to lekki chaos. Pluton musi się zatrzymać, czoło kolumny wycofać i zmienić kierunek marszu. Wchodzimy w trawiasty, rzadki młodnik. Formujemy obronę okrężną. Niektórzy kładą się w trawach na perymetrze i momentalnie robią się mokrzy od stóp do głów.

Medyk dociera do rannego. Szybka ocena sytuacji, masywny krwotok z nogi i ręki. W ruch idzie opaska, a potem bandaże. Radiooperator zaczyna pisać 9cio liniowiec. Szybko okazuje się, że rannego trzeba ewakuować do mostu „Murzynek” i tam dopiero wezwać CASEVAC, czyli ewakuację medyczną z wykorzystaniem pojazdów nie przystosowanych do ewakuacji. Bierzemy nosze miękkie i montujemy do nich tyczki, żeby wygodniej się niosło. Ranny na oko ma 100-110 kilo. Podnosimy go na noszach, a żerdzie które tworzą nosze zaczynają się wyginać. Nie będzie łatwo. Pierwszy kilometr to pasmo trudności. Nosze niesie na ramionach 4 ludzi. Co kilkadziesiąt kroków noszowi się zmieniają. Perspektywa ok. 5 km z poszkodowanym na rękach nie napawa nas optymizmem. Zatrzymujemy się i zmieniamy konstrukcję noszy. Chor. Anioł podpowiada nam, co możemy zrobić. Ze swojego zasobnika wyciąga kilka opasek tzw. trytek, za pomocą których montujemy poprzeczki. Nosze wyglądają teraz jak drabina z płachtą. Ranny który do tej  pory wygodnie sobie leżał, dostał kawał drewna pod łopatki. Niech sobie nie myśli, że my się męczymy, a on się będzie relaksował. Niech go chociaż plecy bolą.

Nowy system niesienia wygląda tak, że mamy 6 noszowych, którzy niosą nosze na ramionach. Kiedy któryś z nich się zmęczy podnosi rękę, wtedy z tyłu podbiega do niego zmiennik i momentalnie go podmienia. Ten który został zwolniony, zostaje w tyle i dołącza do kolumny formującej się za noszami. Kolumna maleje w miarę w trakcie kolejnych zmian, aż wreszcie ten, który odpoczął, znowu podmienia noszowego na jakiś czas i tak w koło, bez zatrzymania improwizowana lektyka niesie w dal rannego. Kiedy zostaje nam kilometr chor. Anioł proponuje, że wezwiemy CASEWAC wcześniej. Spotyka się to ze zdecydowanym sprzeciwem. Mieliśmy donieść do mostu i doniesiemy. Męczyliśmy się tyle, nikt nie odbierze nam teraz zwycięstwa. Doniesiemy go do końca.

Mimo wielkiego wysiłku donosimy go na przedmoście. Zatrzymujemy się wcześniej, żeby czujka mogła sprawdzić rejon mostu. Idzie tam część drużyny Kojot. Jakiś czas potem Kojot wzywa wsparcie do zrobienia „search boxa”. Wysyłam do nich drużynę Dingo. Dochodzi do jakiegoś zamieszania, bo procedura sprawdzania nie dochodzi do skutku. Kiedy więc wchodzimy na most, dostajemy ogień z godziny 11. Ląduję twarzą w kałuży, ułamek sekundy na zorientowanie się w sytuacji i wydanie komend. Kojot ogień zaporowy na górkę przed mostem. Drużyna Wilk flankuj z prawej. Oddział poszedł do przodu.

Tu chwilę zatrzymam się nad systemem symulacji, który wykorzystywany jest w wojsku. Wojsko wykorzystuje amunicję ślepą i rozjemców. Rozjemca podąża z walczącym oddziałem. Kiedy następuje kontakt ogniowy szacuje, jakie są straty i wskazuje rannych i zabitych. Ten system jest dosyć widowiskowy, bo używa się broni palnej  i starcia to spektakl huku i błysku. Nie ma jednak w tym napięcia i zagrożenia, jakie tworzy się w boju. Pociski nie padają w pobliżu, nie ma efektu przyciśnięcia. Ktoś ostrzelany na otwartej przestrzeni pobiegnie dalej i przeżyje, jeśli akurat rozjemca nie będzie patrzył.

W symulacji z użyciem replik ASG jest trochę inaczej.  Huku jest mniej, ale za to osoba, którą się pokryje ogniem, albo ginie od razu albo zostaje przyciśnięta. Czyli przestaje odpowiadać ogniem. Zaczynają działać mechanizmy, jak na realnym polu walki. Początek starcia to walka o uzyskanie przewagi ogniowej. Od tej fazy bardzo wiele zależy.

Na Dragonie udało nam się wypłoszyć  przeciwników i przejść do pościgu. Chaos pola walki wkradł się na chwilę w nasze działanie. Nawoływanie do powrotu na pozycje i  reorganizacji zadziałało z dużym opóźnieniem. Rozjemca nie mógł tego zauważyć, ale z mojego punktu widzenia był to słaby element. W normalnych realiach mógł doprowadzić do straty w wyniku ognia własnego. Będziemy mieli nad czym pracować na kolejnych szkoleniach Kursu Bazowego FIA.

Nasz saper zameldował, że w rejonie mostu jest mina pułapka. Prawdopodobnie wybuch następuje po podniesieniu. Nakazałem ściągnąć metodą na kotwicę.

Chwilę trwało znalezienie odpowiedniej ilości paracordu. Zawiązanie pętli na ładunku. Następnie przesunięcie wszystkich oddziałów poza zasięg rażenia ładunku. Przez radio poszedł sygnał do detonacji i…. Łup! Nastąpiła, zgodnie z przewidywaniami. Trzeba przyznać, że oddział robiący podgrywkę bardzo się postarał. Pozakładali odciągi na podejściach do swojej pozycji. Zaminowali most. Odrywając się świetnie manewrowali. Mieliśmy co robić.

Po zajęciu mostu dostaliśmy zadanie ustawienia na moście posterunku z wykorzystaniem bastionów Hesco. W między czasie zapadł zmrok, więc ekipa rozkładająca posterunek oświetliła go czerwonymi migającymi światłami. Rozpoczęła się służba na posterunku.

Drużyny co pół godziny zmieniały się na moście. Pozostali mogli ogrzać się przy ogniu i wysuszyć. Również złapałem godzinną drzemkę, która pozwoliła na tyle się zregenerować, że mogłem potem dalej maszerować. Kolejny sygnał, przygotowanie do wymarszu. Czeka nas 10 km powrotu na Podstawę Bucierzy, gdzie mamy rozkładać pole minowe. Jest nas 28 osób do zabrania, mamy 20 min przeciwpancernych. Każda waży niecałe 10 kg. Zabieramy ze sobą blisko 200 kg ciężaru na 10 kilometrowy spacer. Pamiętajcie, że mamy już na plecach nasze wyposażenie biwakowe, więc jest to ładunek extra.

Normalnie FIA porusza się nocą bez światła. W tym przypadku w obawie przed kontuzjami chor. Anioł nakazał zapalić światła, żeby nie połamać nóg na leśnej drodze. Mimo starania nie udało się bezszelestnie przejść przez wieś. Psy wyczuły nas z daleka, ominięcie wsi nie wchodziło w rachubę. Na podejściu do Bucierzy chorąży zarządził postój. Czujka wyszukała miejsce lesie, gdzie mogliśmy się rozłożyć i przeczekać kolejne 3 godziny, żeby wejść na punkt o czasie.

Przy ognisku snujemy historie o szkoleniach, wyjazdach, różnych rozwiązaniach survivalowych. Jest przyjemnie, swojsko. Chorąży Anioł to fantastyczny gość. Duże ma duże doświadczenie, charyzmę i cechy przywódcze. Na przekór wszystkiemu dostał przydział do sztabu i na co dzień walczy z kwitami. Ćwiczenia z nami są miłym powrotem do starych zadań. Sam zaplanował nam całe ćwiczenie. Pewnie chciał przetargać po poligonie „leszczy z miasta”. Udało mu się, ale my tego właśnie oczekiwaliśmy.

Jest już jasno, kiedy zaczynamy zbierać się na kolejny odcinek marszu. Bierzemy ciężkie talerze min na plecy i ruszamy dalej. Kiedy docieramy na miejsce, cieszymy się, że wreszcie je zostawimy.

Po 24 godzinach w akcji pozbywamy się ok 10 kg ciężaru, mamy za sobą 4-5 posiłków i przynajmniej 2 litry wody mniej. W sumie ok. 14 kilogramów mniej do niesienia. Wiecie jak robi się lekko?

Po rozłożeniu pola minowego, mamy ruszać w ostatni marsz do sprawdzenia rampy kolejowej. To około 7 kilometrów w jedną stronę. Bagażu mamy mniej, ale nie oznacza to, że nie odczuwamy zmęczenia po dotychczasowym działaniu.

Ruszamy drogą czołgową, omijając rozległe kałuże, czasami lądując po kostki w błocie. Nadal istnieje ryzyko niespodziewanego ataku. Idziemy 50 min., po czym 10 min. odpoczywamy. To dobre proporcje, żeby wypocząć, a jednocześnie posuwać się na przód. Kiedy dochodzimy do rampy kolejowej, widać osłabienie niektórych. Nie przerywamy jednak działania. Wilk rozstawia się na perymetrze, a Kojot sprawdza rampę. Na szczęście nie znajdują ładunków. Drużyna Dingo zmienia Wilka na ubezpieczeniu. Jeszcze chwila i ruszamy z powrotem.

Wracając jesteśmy, jak stado wracające do zagrody. Czujemy, że to już końcówka. Przyspieszamy mimowolnie. Mimo zmęczenia wracają nam humory. Nad głowami przelatuje nam śmigłowiec Prezydenta, który aktualnie wizytuje poligon Drawski.

Kiedy dochodzimy na miejsce docelowe, jest prawie 16:00. 37 godzin w terenie z czego większość w marszu. Czujemy wielką satysfakcję z wykonanego zadania. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i wyjazd do Konotopu gdzie będziemy oczekiwać na apel końcowy.

Wracamy do Złocieńca zadowoleni z siebie. Dobrze, że zadanie się zmieniło na bardziej wymagające. Dzięki temu nasza satysfakcja jest większa.

2 Brygada Zmechanizowana przyjęła nas bardzo gościnnie, za co jesteśmy im wdzięczni. Nasz Chorąży Anioł (stróż) okazał się świetnym mentorem i przyjacielem. Mam nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie. Proobronni na wszystkich odcinkach działania wykonali postawione przed nimi zadania. To efekt programu Paszport, który działał przez cały ten rok. Dobrze, że Ministerstwo Obrony Narodowej zdecydowało się wykorzystać potencjał organizacji proobronnych.

Ćwiczenia Dragon-17 się kończą, powoli będą ruszać przygotowania do Anakondy-18  w przyszłym roku. Mamy nadzieję, że uda nam się wziąć w nich udział.

FIA Agapow

PS: W tekście nie wspomniałem o sekcji ON.pl Jantar która weszła w skład plutonu 101. Chłopaki pod dowództwem Kreta zrobili dobrą robotę. Wielkie dzięki za wspólne działanie.