Etap I: 20110129-30 Etap II: 20110219-20 Czas operacyjny: Dzień 1 9:00 – 18:00, dzień 2 9:00- 16:00 Status: Spotkanie obowiązkowe FIA Miejsce: poligon Radiowo Organizatorzy: Erto, Agapow, Albin, Domino, Struś, Instruktorzy: Agapow, Ender, Erto, Silvan I Zagadnienia Etap I Etap II |
II Przebieg ćwiczeń i relacje uczestników
Nasza grupa dosyć często i wcale nie bez racji jest kojarzona jako oddział zielony. Nie ze względu na wielu "zielonych" rekrutów (też prawda – tych wcale u nas nie brakuje) ale ze względu na rodzaj naszej ulubionej taktyki – zielonej czyli związanej z działaniami w terenie leśnym. Czas jednak w miejscu nie stoi, ambicje rosną wraz z nowymi doświadczeniami. Już od początku roku 2010 zaczęliśmy interesować się "medycyną" pola walki, ewakuacją rannych, pierwszą pomocą. itd. Kolejnym krokiem, miała być dla nas dziedzina dotąd zupełnie nie znana i omijana z daleka. Budynki. Byliśmy świadomi jak dużo, żmudnego szkolenia potrzeba aby do perfekcji opanować zawiłą sztukę poruszania się w zamkniętych pomieszczeniach i walki "trójwymiarowej" – co w połączeniu ze zdobywanymi przez nas właśnie doświadczeniami z taktyki czerwonej zaczęło przypominać porywanie się z motyką na słońce. Jednak nasz leśny lud borowy upartą jest masą i trzeba było spojrzeć bestii głęboko w oczy. Temat czarnej taktyki jest głęboki i szeroki – dlatego szkolenie, a właściwie początek cyklu – zaplanowaliśmy na dwa dwudniowe spotkania. W roku 2011 będziemy rozwijać temat walki w terenie zabudowanym dzieląc czas naszych szkoleń na pół z działaniami leśnymi tak aby nie zapominieć jo naszych bagiennych korzeniach,
Poniżej relacje kilku partyzantów, którzy dzień po powrocie ze szkolenia, spisali kilka swoich najmocniej zapadających w pamięć przeżyć.
Ran:
Konkretnie i na temat.
Dla mnie najważniejsze co zapadło w pamięć:
Znajdź sobie robotę.
Każdy ma myśleć cały czas.
Brak sztywnych zasad – postawienie na elastyczne działanie w zarysowanych ramach. Liczy się efekt.
Albinos:
Już sączę piwko z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, na ciele czuję miłe zmęczenie a żona obok robi mój ulubiony obiad, czyli Lasagne! Żyć nie umierać! Lubię to uczucie. Było super. Można było poczuć po trzykroć jak ważna jest współpraca w drużynie. Zdecydowanie powinniśmy kontynuować wątek CQB, aby nauka nie poszła w zapomnienie.
Stan:
Oto trzy z moich prajslesów.
1. Stoimy na dworze przed budynkiem szlifujemy plan i przekładam go ludziom.
Nagle od strony cichego dotąd budynku dobiega pełne emocji "AARRRGHHHH" (mniej więcej), chichramy się chwilę: "Sądząc po tonacji krzyku myślę, że upuścili sobie granat pod nogi" mówię.
15 minut później okazało się, że owszem, był to właśnie granat Albina.
2. Ćwiczenie z zamkniętymi drzwiami, wychodzimy na korytarz z "sali wykładowej".
Stoję pierwszy, sygnalizuję drzwi, potem granat. Nikola? Na przeciwko otwiera drzwi, zza pleców wychyla mi się gość i wrzuca granat, drzwi powoli wracają z rozpędu i się przymykają.
Liczę: Jeden, dwa, trzy, cztery (BAM!) Wywala granat – ruszam. Mam do drzwi tyle, co długość lufy, w momencie, gdy mój łokieć styka się z drzwiami dociera do mnie w końcu, że ten granat wybuchł… ale piętro niżej!
Jest za późno żeby się zatrzymać, lecę całym ciałem i dokładnie w tej chwili pęka granat za drzwiami, widzę błysk w obrysie drzwi, odłamki walą w skrzydło, o które się już właściwie opieram. Ułamek sekundy po tym wybijam je ramieniem wpadając na zadymiony korytarzyk…
3. Nikola sprawdza pokój. Podchodzi do "szafy", prosi o osłonę. Podchodzę, lecz nim zdążyłem się ustawić ona zagląda za szafę mierząc do środka – zamiera i po sekundce mówi jakby totalnie zaskoczona "kontakt"… Muszę przyznać, że zamarłem… Mija kolejna sekunda, po niej następna, długa jak minuta, i ogólna radość samoistnie kończy ćwiczenie.
Dawno się tyle nie nauczyłem.
Akraw:
Sobota, wieczorna odprawa przed atakiem na obiekt. Uczestnicy odprawy klęczą nad mapa i pomiędzy nami leżą dwie kilogramowe "pyty" (świece dymne). Podchodzi Saszka i wskazując na leżące "pyty" mówi – "dajcie ciasteczko"
ErTo:
Nocny szturm. Chaos, zamieszanie, masakra przy wejściu. Odsunąłem się od budynku w którym ucichła walka po rozbitym ataku. Widzę tylko jednego człowieka który poruszając się szybko "kroi" okno, po oknie po "pokrojeniu" wkłada karabin, po czym błyskawicznie zagląda do środka – okien było cztery lub pięć. Robi to błyskawicznie… jakby to robił wiele razy. Ostatnie dwa okna: pach, pach…. pach, pach…. w trakcie procedury szybkie złożenie i strzały po czym krzyknął – czysto!
Zrobił to modelowo tak jak ćwiczył to 3h wcześniej.
To był Basaj ostatni sprawny z grupy szturmowej.
Yahoo:
Szkolenie super.
Prajslesy:
1. Zdobywamy po krótkim podejściu do budynku pomieszczenia w głębi na prawo od klatki schodowej. Przed wejściem z wąskiego korytarza daję Stanowi, który stoi za mną znak, że chcę granat. Chwila ruchu z tyłu i Erto, który stał jako trzeci przysuwa mi ze stoickim spokojem do głowy granat, aby mi go pokazać do potwierdzenia. Granat syczy… Skutecznie udało mu się mnie przestraszyć i nigdy jeszcze z takim zapałem nie kiwałem głową na potwierdzenie.
2. Ten sam scenariusz tylko dwie minuty wcześniej. Mamy zdobywać pomieszczenia na prawo od klatki. Pierwszy idzie bodajże Stan ja chyba drugi. W korytarzu pomiędzy holami mięliśmy wymianę ognia wiec nerwy na postronkach. Stan zawija hakiem w prawo, ja za nim obrót w lewo i… Postać przy schodach! Bam! Kula w klatę. Pól sekundy później orientuje się, że w tym scenariuszu nie było pozorantów i przepraszam Rana za postrzał. Kiwa głową, że nic się nie stało. Później pyta mnie czy trzymałem palec na spuście. Nie pamiętam. Było to po wymianie ognia przy osłonie rannego wiec adrenalina przesłoniła mi pamięć, a jak mówił instruktor – przeniesienie palca na język spustowy w sytuacji zagrożenia to tylko 0,2 sekundy.
Sowa:
Co do śmiesznych sytuacji, to jeszcze były fajne przypadki przy ewakuacji rannych:
1. Instruktor pokazuje, w jaki sposób należy się wycofać; za rannego robi Albin; 2 osoby ciągną go po ziemi; w niebezpiecznym tempie zbliżają się do przeszkody; myślę: "Zaraz przywalą o ta półkę. Nie, to niemożliwe; najpierw wpadną w nią ewakuujący; jak się okazało sprawnie udało im się wyminąć przeszkodę uderzając pełnym impetem o jej kant głową Albina"
2. Ewakuacja Basaja: osobom ewakuującym udaje się sprawnie wycofać rannego i ukryć za przeszkodą (ta, w którą uderzył Albin) nie popełniając poprzednich błędów i kucają nad nim w celu opatrzenia; osoba z tylu przeskakuje na drugą stronę szafki dając ogień zaporowy i opierając się równocześnie o przeszkodę… Szafka zaczyna lecieć wprost na rannego i klęczące nad nim (tyłem) osoby; instruktor w ostatniej chwili złapał szafkę zanim przywaliła całą trójkę.
3. Chwilę wcześniej rozmawialiśmy (grupa pierwsza bez udziału reszty) z instruktorem, co zrobić dalej z rannym: powiedział, że rannego, pod żadnym pozorem nie należy zostawiać samego i jeżeli sytuacja na to pozwala, to jeden z ewakuujących dołącza do grupy, a jedna osoba na czas wycofania się zostaje przy rannym. Ranny zostaje Basaj, jest wyciągnięty do "bezpiecznego" pomieszczenia i opatrzony przez Silvana w najbardziej profesjonalny sposób, jaki widziałem: ma założoną opaskę uciskowa i opatrunek; po czym zostaje w pomieszczeniu sam, gdyż wszyscy dołączają do szturmu: od razu pojawiła się myśl: "ukradnijmy im Basaja, ciekawe, co zrobią"
Kizior:
Bezcenne momenty:
1. Podchodzimy z Albinem i Makiem do skoku pod budynek, ubezpieczamy się nawzajem od drzewa do drzewa. Po lewej mamy zamarznięty betonowy zbiornik (ppoż.?), po prawej droga. W pewnym momencie mijam Albina i jestem pierwszy. Kieruje się do kolejnego drzewa. Nagle czuję, że pode mną łamie się lód i w okamgnieniu znajduje się po pas w kwadratowej studzience ok. 1x1m. Podejrzany chlupot w okolicy kolan i uczucie zapadania powoduje, że w kolejną sekundę znajduję się na zewnątrz starając się odczołgać i w tym momencie zaczął zapadać się śnieg tuż przede mną, odsłaniając bliźniaczą dziurę. Ominąwszy pułapki dotarłem do drzewa by odsapnąć, lecz moment relaksu zmącił mi zapaszek, który zaczął wydobywać się z po ziemi. Oł szit!
Na szczęście woń po wycieraniu nóg w śnieg szybko zamarzła i odpadła a stuptuty (podstawa!) trafiły do foliowego wora i Ran wziął mnie jednak do auta.
2. Idziemy korytarzem i zalewamy kolejne pomieszczenia. Przed nami, po naszej stronie drzwi. 1 …2 … 3 …4 …Liczę chłopaków znikających w dziurze i idę dalej jako pierwszy. Po przeciwnej stronie korytarza, równolegle posuwa się drugi peleton. Dwójka daje mi znać, że mamy komplet na następne pomieszczenie. Dochodzimy do dwojga drzwi leżących na przeciw siebie. Pomiędzy nimi stoi pudło a na nim leży granat. "Nie bez kozery" myślę, zakładając, że to prawdopodobnie lubiący niespodzianki instruktor go tam umieścił i może teraz z gdzieś tyłu patrzy, co zrobimy. Wyciągam w bok otwarta dłoń odwrócona rozłożonymi palcami do góry, (co ma symbolizować wybuch) sygnalizując pułapkę i przyciszonym głosem podaję do, tyłu, że potrzebny będzie saper. Generalnie miałem nadzieję, że ktoś poczuje się do roli i uda rozbrajanie albo po prostu usunie w jakiś sposób obiekt, lecz ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu zobaczyłem na wysokości twarzy rękę trzymającą granat.
Kręcę głową, pokazuję palcem na pudło i mówię:
– Pułapka, rozbrój!
– Co mam z tym zrobić?
– Zabierz to, odrzuć to gdzieś – mówię już lekko poirytowany sytuacją.
Nagle niepokojący syk tuż za plecami zjeżył mi włos na karku i znaczony delikatną smużką siwego dymu lot obłego przedmiotu załamując się dramatycznie na suficie zakończył się jakieś 5m przede mną. GRANAT! Krzyczę, i… W tym momencie włączył się "bullet time" a czas zwolnił: odwracam się i przezywam szok, za mną pusty korytarz.
Taki tu był przed chwilą ruch i nagle jestem sam. Poczułem się bardzo samotny.
Zagadka wyjaśnia się, gdy próbuje wbić się do najbliższych drzwi. Okazują się być zatarasowane stosem piętrzących się i przepychających pleców. Sytuacja powtarza się przy następnych drzwiach i kolejnych mijanych przeze mnie w pędzie po obu stronach korytarza powodując wzrost poczucia osamotnienia. Dobiegłem w ten sposób na klatkę schodowa i zdążyłem się jeszcze skulić za rogiem zanim nastąpiła eksplozja.
Sekundę po wybuchu znów byłem na korytarzu by ujrzeć dwie ekipy wlewające się równolegle do pomieszczeń po lewej i prawej stronie niemające wątpliwości, że kwestia pułapki saperskiej została skutecznie rozwiązana.
Czubaka:
Moje Pricelessy:.
1. Montujemy pierwszy atak, pierwszego dnia szkolenia. Dwóch ludzi z mojej drużyny ze mną na czele zostaje przydzielonych do innej, nowej drużyny. Podbiega do nas jej dowódca i bardzo szybko i trochę nerwowo tłumaczy nam nasze zadanie. Zadanie wydaje się chyba bardzo skomplikowane. Gwałtowny monolog wsparty soczystą gestykulacją trwa dobre pięć minut, po czym nasz nowy dowódca odwraca się na pięcie i znika. Patrzę na Saszkę i Basaja, moich podkomendnych, którzy spoglądają na mnie błagalnym wzrokiem i naraz wypowiadają: "Nic nie zrozumiałem!" Patrzę się na nich przeciągle i mówię: "Ja też!" po chwili namysłu dodaję jednak: "Ale będzie dobrze! Damy radę". I daliśmy.
2. Drugi dzień, ostatni atak na bunkier. Saszka i ja zabezpieczamy "daleką flankę" i tyły naszej drużyny, której zadaniem jest odciąć drogę ucieczki obrońcom bunkra, bądź ew. "pokazać" im ta właściwą… Kiedy wybuchają pierwsze granaty, sypią się pierwsze serie, słychać głośne komendy, mój 'buddy team’ patrzy się zupełnie w stronę przeciwną, na ośnieżone pola i krzaki, a cała akcja dzieje się za naszymi plecami. W pewnym momencie zrezygnowani mówimy sobie: "no to zostaliśmy w d… i cała akcja przejdzie nam koło nosa podczas gdy my tu marzniemy". Ponieważ eksplozji było bardzo dużo, byliśmy pewni, że walka zaraz się skończy. Kiedy jednak nasza drużyna przesuwa się o jakieś 50 metrów dalej, nasza – ostatnia – pozycja znalazła się niespdziewanie całkiem blisko akcji. Skryliśmy się za jakąś kupą gruzu, nadal patrzyliśmy na tyły ale mamy także świetny widok na atakowany bunkier. Nagle z niego niczym z płonącego czołgu, wybiega na pełnym gazie trzech obrońców. Niby biegną na pozycje naszej drużyny ale widzimy ich chyba tylko my z Saszką. Otwieramy ogień i ścinamy dwóch z nich – właściwie ku naszemu zdziwieniu, bo wszystko dzieje się tak szybko. W ciągu minuty z oglądania krzaków i zaśnieżonych pól znaleźliśmy się w miejscu newralgicznym dla biegu wydarzeń i w dodatku zneutralizowaliśmy dwóch przeciwników."
3. Rozwinięci w tyralierę szeroką na jakieś 30 metrów idziemy wyłapać maruderów. Jeden z nich kryje się za małym nasypem 20 metrów przed nami. Mimo tego, że jest jeden a nas ośmiu, to on ma osłonę a my atakujemy na otwartym. Przyklękam, oceniam odległość, wyrywam zawleczkę granatu i… nie dorzucam. Nic to… podnoszę się i jestem już właściwie gotowy iść "na bagnety"… ale w tym momencie słyszę, staropolskie, popularne "o k…" – i to jedno słowo, które znane jest tak dobrze polakom w każdym wieku, wypowiedziane z odpowiednią intonacją i akcentem mówi mi o wiele więcej niż jakiekolwiek wyjaśnienie w stylu "Uważaj, bo właśnie mój granat nie poleciał tam gdzie miał, a właściwie to poleciał ci pod nogi i na nie masz już szans przed nim uciec…"
Zwykłe "o k…" wystarczyło, instynktownie patrzę tylko za siebie, gdzie w odległości metra spadł mały szary syczący i dymiący miotacz odłamków… rzucony w dodatku przez kogoś z mojej drużyny. Biegnę co sił jakieś 6 – 8 kroków i szczupakiem rzucam się na glebę. Granat rozrywa się pośród krzyków i innych wybuchów, odwracam się już na leżąco i widzę, że nie ubiegłem nawet czterech metrów. Podmuch i odłamki na pewno mnie dosięgły, ale szok bitewny jeszcze nie opadł. Kładę się i wyciągam kartę ran RED. Ponieważ właściwie prawdziwy granat dosięgnąć mnie mógł gdziekolwiek – wybieram ranę korpusu. Reszta to już jak dobrze nakręcony film, przynajmniej klasy Szeregowca Ryana. Nosze, ewakuacja, improwizowany CCP, wszędzie strzały i krzyki, stół operacyjny zbudowany na prędce z jakiś drzwi położonych na przewróconej szafie, medyk, który z poświęceniem opatruje mnie i na koniec mówi: "Miałeś szczęście chołpie, czysta rana. Odłamek trafił cię z tyłu i wyszedł przez prawy obojczyk z przodu. Ale wojna dla Ciebie się skończyła…"