Dzień przed misją zdzwoniłem się z ErTo (naszym dowódcą) i zaproponowałem żeby w dzień misji wysłać na teren N2 patrol na rozpoznanie. Zgodził się ze mną że przydało by się mieć jakieś informacje na temat nieprzyjaciela. Nie chciał nikogo wyznaczać, sam nie chciał iść bo gdyby został schwytany na takim patrolu zostało by to źle odebrane (że nie wspomnę o napięciu jakie powstało między nim a Roco (dowódcą naszych OPFORów). ErTo powiedział „Jeśli chcesz iść sam, albo z kimś daję ci wolną rękę” 10 minut później byłem już umówiony z Szachem na rekonesans na N2.
Misja miała się rozpocząć o 19:00 zdecydowaliśmy że najlepiej będzie pojechać na N2 na 15:00 spędzić tam 1,5h potem pojechać do bazy na briefing a następnie wrócić ze wszystkimi.
Samochód zaparkowaliśmy z dala żeby nie zdradzić swojej obecności. Na teren weszliśmy przez dziurę w płocie i skrycie przemieściliśmy się do miejsca, które mieliśmy zająć na kwaterę (bunkier ochrony przeciwlotniczej). Nie stwierdziliśmy żadnych ruchów nieprzyjaciela. Staraliśmy się być bardzo ostrożni, tak ostrożni, że zabrało nam to znacznie więcej czasu niż przewidywaliśmy. Nie zobaczyliśmy nikogo a baliśmy się podchodzić zbyt blisko spodziewanych pozycji OPFORa żeby nie wejść na „potykacze”.
Spóźniliśmy się na briefing. Przywitanie też zabrało nam trochę czasu. Kurdę, ci ludzie są naprawdę „w dechę”. Uwielbiam się z nimi spotykać. Larsen ciągnął się z Łodzi a Jager z Kielc przy podłej pogodzie tylko po to żeby przy -15 stopniach Celsjusza w środku nocy wspólnie realizować zadania. Przyznacie że trzeba być zapaleńcem (żeby nie nazwać tego inaczej).
Wszyscy włożyli wiele wkładu w przygotowanie się do misji. Chłopaki w tygodniu siedzieli do późna i montowali „granaty”, ja narysowałem w Corelu mapę N2. Lars załatwił ciuchy z Goretexu i RPK i Land Rovera. Widać było, że wszyscy są przejęci.
Na miejsce dotarliśmy dopiero o 21:00 (mieliśmy być o 19:00 ale założyliśmy że w czasie wojny nie wybiera się czasu rozpoczęcia, wróg nie działa na zamówienie). Co dziwnego zdarzyło się w transporcie to to że ErTo na kilometr przed celem wysiadł z auta i poinformował wszystkich o tym że dalej idzie na pieszo i spotkamy się w umówionym miejscu. ErTo przez całą drogę jechał w tak niewygodnej pozycji że byłem pełen zrozumienia dla niego. Zmieściliśmy się w 9 w jednym Land Rowerze.
Zaparkowaliśmy samochód (również z dala, żeby nie zdradzić swoje obecności) i rozpoczęliśmy misję. Brakowało ErTo więc dowodzenie przejął Jager.
Faza pierwsza misji zakładała wejście 4 patroli na teren N2 i sprawdzenie całego terenu, ustalenie gdzie znajduje się OPFOR i ustanowienie obserwatora przy ich bazie który kontrolował by wszystkie wyjścia żołnierzy OPFORa poza teren ich bazy. Chodziło o to żeby wykluczyć sytuację w której w czasie ataku mielibyśmy nieprzyjacielski oddział za plecami.
Faza druga zakładała powrót do samochodu, zabranie wyposażenia, ustanowienie bazy w jednym z bunkrów.
Faza trzecia zakładała nękanie nieprzyjaciela do rana ciągłymi atakami.
Plan idealny. Tylko…
Z powodu braku ErTo nikt nie sprawdził obszaru w którym przypuszczalnie była baza nieprzyjaciela. Jager nie zdecydował się wysłać tam Preatora i Larsena. Obaj mieli kilka opuszczonych treningów, istniało ryzyko że mogą łatwo wpaść.
Samo prowadzenie patrolu, i sprawdzenie naszego kwadratu przebiegło bez zakłóceń.
Przemierzaliśmy las co chwilę przykucając i nasłuchując. Niebo było gwiaździste, noc bez księżycowa. Postacie w maskalatach zimowych podobne do duchów przemykały się od drzewa do drzewa. Kamuflaż był tak dobry że wystarczyło stracić kogoś na chwilę z oka i już miało się trudność z odnalezieniem go wśród zaśnieżonych drzew. Chłód doskwierał, szczególnie kiedy trzeba było położyć się na śniegu i przeczekać w bezruchu. Pretor i Larsen dostali takie właśnie zadanie. Wyznaczony perymetr i 45 minut na dopilnowanie żeby mysz się nie przecisnęła. Nie zazdroszczę im ale żaden nie wypowiedział słowa skargi.
Po 12:00 zebraliśmy się w bunkrze. Jager zebrał meldunki. Wszystko wskazywało na to że nasze przypuszczenia się sprawdziły. OPFOR zajął podziemny garaż. Teraz należało w odpowiedni sposób poinformować go o naszej obecności. Wróciliśmy do samochodu po rzeczy. Odnalazł się ErTo. Odebrał meldunki od dowódców. Lars nagrzał samochód żeby można było ogrzać przez chwilę kości. Zaproponowałem żeby strzelić trochę z broni bo przy -15 stopniach może się zdarzyć że baterie odmówią posłuszeństwa. Byliśmy na tyle daleko że nie było ryzyka że ktoś nas usłyszy. Niestety zgodnie z oczekiwaniami 50% broni odmówiła posłuszeństwa.
10 minut później przyszedł ErTo i zakomunikował że „jeden z naszych” nie daje rady, źle się czuje a jego stan się pogarsza. Ups… pomyślałem, facet ma gorączkę, mamy jeden samochód, dupa totalna. Trzeba się zwijać zanim nie będzie potrzebna eRka. ErTo powiedział ze nie możemy kontynuować misji ponieważ nie mamy zdolności ofensywnej. Nie możemy zaatakować a nie będziemy przecież robić misji samobójczej.
Co do „jednego z naszych” obstawiałem Preatora i Larsena (sorry chłopaki) okazało się że wymiękł Duży. Nie mam pretensji. Chłopak źle się czuł, trafić się może każdemu, ja na miejscu dowódcy nie podjął bym ryzyka kontynuowania misji z chorym człowiekiem, za duża odpowiedzialność. Niech by nie daj Boże się (tfu…) przekręcił prokurator przesłuchiwał by wszystkich.
Wracając jednak do misji. ErTo zdecydował że kończymy misję ale zanim odjedziemy trzeba uświadomić OPFORowi że w ogóle pojawiliśmy się na N2. Mieliśmy wejść przez bramę rzucić granaty i wycofać się do samochodu.
Była 3 nad ranem szliśmy w ugrupowaniu bojowym na N2, szedłem na czujce i chciałem zginąć. Chciałem zobaczyć choć jednego OPFORa i w amoku rzucić się na niego. Wypruć Hi-capa, zastraszyć go krzykiem. Chciałem, ale nie mogłem.
Wojsko w takich sytuacjach uczy pokory. Nie liczą się chęci/potrzeby jednostki. Trzeba się dostosować, w zamian możesz liczyć że w trudnej sytuacji ktoś poświęci się dla ciebie.
Po powrocie obiecałem sobie że przez tydzień nie zajrzę na forum FIA. Wytrzymałem 2 dni. Przepadam za tymi ludźmi i tęskniłem za nimi. Czułem się źle. OPFOR umówił się z nami a my wystawiliśmy go nawet nie nawiązując walki.