Opis formuły:
Scenariusze Bojowe FIA to forma przygotowania sekcji i drużyn do działań na MilSimach w ramach większych grup bojowych. W ciągu dwóch dni prowadzone są podstawy zagadnień sprawdzanych w trakcie 4 do 6 scenariuszy zgrywających, sprawdzające je w różnych aspektach działania. Zdecydowaliśmy się udostępnić dla chętnych to narzędzie szkoleniowe FIA. |
Scenariusze bojowe są prowadzone przez kadrę FIA w charakterze obozu wojskowego przez 30h działania. Pojedynczy scenariusz jest kilkugodzinną symulacją milsimową (zabici i wyeliminowani mogą wrócić do "gry" dopiero w następnym scenariuszu). Każdy scenariusz poprzedza stosowna teoria oraz odprawa dla uczestników. Rolę dowódczą pełnią na zmianę uczestnicy (dowódcy poszczególnych grup). Na zakończenie przeprowadzana jest wspólna analiza podjętych działań i ocena końcowa przebiegu scenariusza.
Przebieg ćwiczeń – dzień pierwszy:
- Przejście przez chceckpoint, chronowanie replik, określenie zasięgu skutecznego strzału, ważenie z pełnym ekwipunkiem, odniesienie rzeczy do miejsca noclegu.
- Wstęp do ćwiczeń: rozgrzewka, stawanie na zbiórce, utrzymywanie łączności w drużynie.
- Pierwszy scenariusz: "Przygotowanie natarcia / natarcie na obiekt"
- Przerwa obiadowa
- Kolacja
- Scenariusz Nocny "Przenikanie"
- Ognisko integracyjne
- Sen
Dzień drugi:
- Pobudka i rozgrzewka, śniadanie
- Scenariusz "Atak cz. 2"
- Scenariusz "Przygotowanie do obrony" – zagadnienie obrony twardej / obrony miękkiej
- Obiad
- Scenariusz "Zakładanie Bazy"
- Podsumowanie ćwiczeń
Zaczęliśmy od wejścia na teren ćwiczeń – każdy wyposażony jak na MilSim – bez możliwości powrotu na parking. Punkt pierwszy checkpoint – tu najwięcej czasu zajęło nam chronowanie replik. Mimo dwóch chronometrów całość zajęła ponad godzinę! Na ćwiczenia wchodzimy sekcjami. Każda przechodzi taką samą ścieżkę i następnie melduje się w miejscu noclegowym.
Szkolenie rozpoczęliśmy od podstaw musztry (zbiórka, ustawianie się sekcjami i drużynami – prowadził FIA Agapow) aby móc się sprawnie stawiać na odprawach przed i po zadaniowych. Następnie było wprowadzenie zasad łączności i od tej pory obowiązywała łączność na szczeblu plutonu w systemie ciągłym (nawet podczas obiadu). Krótko o kaskadowaniu informacji (dow. plutonu > dow. drużyn > dow. sekcji > szeregowych żołnierzy (FIA Erto i FIA Agapow) i zaczęliśmy właściwe scenariusze.
Pierwszy scenariusz zakładał przeprowadzenie ataku w celu zdobycia umocnionego dachu bunkra dającego kontrolę nad okolicznym obszarem. Instruktorem jest FIA Stan. Dzieli on pluton na dwie grupy, które natychmiast się rozchodzą do swoich rejonów ześrodkowań. Zaczynamy od krótkiej teorii wprowadzającej.
Obrońcy mają za zadanie miękko walczyć i opóźniać natarcie przeciwnika. Celem ich obrony są dwa budynki w głębi. Atakujący ani obrońcy nie znają swoich wzajemnych celów.
Walka zaczyna się od rzutu granatem i hałasów na froncie obrony – dowódca obrońców nie daje się jednak zwieść i stwierdza iż jest to atak pozorowany. Główne natarcie idzie trochę z boku – gęstymi krzakami. Prędzej było je słychać niż widać. Pierwsze pozycje obrońców padają ale i natarcie główne się zatrzymuje w wyniku ognia obrońców. Korzystając z tego reszta obrońców odskakuje na następną linię obrony – jednak nie wszyscy – zawiodła łączność. Ci co zostali zginęli wybici przez nacierających. Atakujący zajmują swój cel jednak są zdezorganizowani – zanim się ogarną mija sporo cennego czasu. Scenariusz kończymy akurat na obiad – całkiem niezłą zupkę z wkładką.
Po obiedzie następuje omówienie przebiegu scenariusza – kolejno wypowiadają się dowódcy poszczególnych stron: jak oni to widzieli od siebie. Dopiero teraz okazuje się, kto jakie miał cele i jak zaplanował ich realizację. A życie jak zwykle zweryfikowało te plany (war is hell).
Ponieważ zmierzch już blisko (krótkie dni) wszyscy uczestnicy otrzymują czas na przygotowanie sobie spania oraz spakowanie się na misję nocną – 1h.
Po tym czasie zostaje zwołana odprawa – podział sił na mniej więcej równe grupy i każda z nich idzie na swoją odprawę. Scenariusz nocny przygotowywał i za jego przeprowadzenie był odpowiedzialny FIA Yahoo.
Moja grupa otrzymuje za zadanie start z czterech różnych lokacji, skrytego przemieszczenia się sekcjami do ustalonego punktu zbornego (spotkanie w bardzo wąskim oknie czasowym!), rozpoznania we wskazanym obszarze, a następnie wysadzenia obiektu (oznaczonego lighstickiem) – nie wiemy co to będzie. Ćwiczenie przebiega w bardzo dużym napięciu dla wszystkich i jest powodem zarówno do śmiechu jak i prawdziwych emocji – polecam wspomnienia uczestników poniżej.
Po scenariuszu nocnym mamy zaplanowane ognisko integracyjne. Przy kiełbasce i płynach rozgrzewających miło upływa nam czas tak iż szkoda iść spać. Nocleg w warunkach iście królewskich – oprócz nocnego ataku jednego wampira pod postacią nietoperza i chóralnego chrapania nic nie zakłóca nam snu 😀
Dzień drugi zaczynamy od rozgrzewki i śniadania. Po ogarnięciu się szykujemy się do pierwszego dzisiejszego scenariusza – Atak cz. 2 (prowadzi FIA Stan). Tym razem uczymy się jak atakować aby zniszczyć siły przeciwnika (obrońcy oczywiście o tym nie wiedzą). Atakujący dysponując przewagą liczebną izolują teren broniony poprzez ustawienie w strategicznych miejscach grup wydzielonych, a następnie przystępują do stopniowego zdobywania bronionych budynków dzięki koncentracji sił. Mimo to walka jest bardzo zażarta, a dzięki błędowi jednej z grup odcinających, która została zniszczona istnieje dla obrońców nawet możliwość oderwania się. Jednak ich rozkazy są nieubłagane – podejmując się beznadziejnej obrony opóźniają dość skutecznie przeciwnika – szczególnie ostatni obrońca daje się atakującym mocno we znaki. Niemniej jego koniec jest pewny. Atakujący osiągają swoje cele jednak kosztem sporych strat.
Kolejny scenariusz dotyczy zagadnienia obrony miękkiej i twardej. Jego organizacją i przeprowadzeniem zajmował sie FIA Kizior. Zaczęliśmy od ciekawej teorii na temat rodzajów obrony i niezwłocznie przeszliśmy do części praktycznej ćwiczeń. Tym razem miałem przyjemność być po stronie atakującej. Dowodził nami FIA Ran – jak się okazało najbardziej agresywnie działający dowódca polowy jakiego widziałem na oczy.
Zajęliśmy naszą rubież wyjściową i o czasie ruszyliśmy naprzód od razu urzutowani do ataku. Tempo mieliśmy takie, że pierwszą linię obrony minęliśmy zanim przeciwnik zdążył ją zająć i pojawiliśmy się w styczności z nieprzyjacielem szybciej niż on się spodziewał zaskakując go tym kompletnie. Następnie błyskawicznie rozwinęliśmy się i ruszyliśmy do ataku na nasze cele. Kontakty na prawej flance wiążą siły tak iż atak w tym miejscu całkiem się zatrzymał – natychmiastowa interwencja dowódcy, reorganizacja sił i omijajmy (niepotrzebne nam) miejsce oporu i kontynuujemy natarcie. Siły główne podbiegając "nadziewają się" niejako na kontrę obrońców. Rozpoczyna się błyskawiczny bój spotkaniowy, którzy skoncetrowani atakujący wygrywają i poganiani przez dowódcę natychmiast z marszu zajmują obiekt. W dwie minuty zostaje on zabezpieczony wraz z wysuniętymi posterunkami, ranni zostają opatrzeni, amunicja od rannych i zabitych rozdzielona. Oczekujemy na spodziewany kontratak przeciwnika. W ciszy i spokoju upływa czas aż do końca tego scenariusza – obrońcy mieli inne cele i nie próbowali nas zniszczyć.
Do powyższego opisu dodam tylko iż atak naszej grupy mimo iż bardzo szybki i agresywny był cały czas doskonale kierowany przez dowódcę i nigdzie nie przypominał "biegu na stanowiska km-ów". Wręcz przeciwnie – każdy punkt oporu decyzją dowodzącego atakiem był albo omijany albo oskrzydlany manewrem i niszczony lub "odpychany". Cała formacja poruszała się niezwykle elastycznie i oddziały pilnujące boków, w ferworze walki i manewrów przejmowały prowadzenie albo obronę tyłów – cały czas będąc pod kontrolą kierującego natarciem FIA Rana. Jako uczestnik mogę powiedzieć tyle, że ani razu nie bałem się o swoje plecy widząc jak sprawnie sekcje wykonują dobrze przemyślane decyzje dowódcy. Także sprawna obrona zajętego obiektu po szybkiej reorganizacji sił dawał nam żołnierzom poczucie pełnej kontroli nad sytuacją – z niecierpliwością nawet oczekiwaliśmy kontrataku.
Po scenariuszu czekał na wszystkich uczestników ciepły obiad. W jego trakcie trwały ożywione rozmowy "po scenariuszowe". Po posiłku krótka odprawa podsumowująca – kto co i dlaczego akurat tak. Jak zwykle kilka rzeczy się wyjaśniło.
Przed nami ostatni scenariusz: Założenie i działanie bazy dla 3-40 osobowej grupy. Przygotowanie i poprowadzenie ćwiczenia FIA Ran. Tym razem na dowódce strony wybraliśmy gościa Szpilę. Przed rozpoczeciem ćwiczenia wszyscy wysłuchali krótkiego wykładu teoretycznego zawierającego wiedzę "w pigułce" i przystapiliśmy do ćwiczenia. Zadaniem plutonu było w wyznaczonym miejscu założenie stałej bazy, utrzymanie stałej łączności z dowództwem kompanii oraz przeprowadzenie kilku patroli w celu sprawdzeneia okolicy. W czasie odprawy od sił plutonu dyskretne odłączyła się grupa opforu…
Ćwiczenie rozpoczęliśmy od marszu ubezpieczonego do miejsca założenia bazy. Rozpoczynamy od rozmieszczenia posterunków oraz podziału sił na trzy grupy wartująca, w gotowości oraz odpoczywająca. Słoneczko przygrzewa miło i radiostacja nieco mi ciąży – na szczęście to nasza drużyna akurat zaczyna od odpoczynku więc mogę się jej pozbyć na chwilę i porozkoszować się słoneczkiem.
Niestety długo nie poodpoczywałem sobie ponieważ czujki raportują kontakt na godzinie 9 i wkrótce muszą nawet użyć broni aby przegnać natrętów. Natychmiast zagrożony odcinek wzmacnia połowa drużyny alarmowej a reszta w gotowości klęczy przy dowódcy i wysłuchuje rozkazów. Nasza drużyna otrzymuje rozkaz osiągnięcia gotowości bojowej. Kiedy wszystko ucicha a nieprzyjaciel nie manifestuje swojej obecności z bazy wyrusza patrol ze swoim zadaniem. W między czasie tracimy łączność z kompanią – następuje chwilowa konsternacja – czyżby nieprzyjaciel zniszczył sztab kompanii? Nasza drużyna staje się drużyną alarmową a alarmowa zajmuje stanowiska wartownicze (rotacja).
Niedługo potem znów kontakt – ktoś macha z pobliskiego wzgórza, a następnie powoli podchodzi do jedynego wejścia do bazy trzymając ręce w taki sposób aby były dobrze widoczne. Jego zachowanie sugeruje sojusznika ale warta jest ostrożna. Zgodnie z procedurą wymienia się hasłami, a następnie wzywa jednego do podejścia do rozpoznania. Weryfikacja jest pozytywna – to sekcja ze sztabu kompani wysłana w charakterze gońców. Przynoszą informację kompromitacji częstotliwości radiowej (stąd brak kontaktu z kompanią), nowe częstotliwości oraz plecak pełen medykamentów (red bull energy drink 😉 ). Sekcja ta pozostaje przy dowódcy plutonu, a my wracamy do naszych zadań.
W pewnym momencie jeden ze skrajnych wartowników melduje podejrzane hałasy z bardzo dużej gęstwiny – otrzymuje rozkaz ostrzelania miejsca (dźwięk gearboxa od razu elektryzuje wszystkich) – po tym hałasy jakby zamierają (wartownik nadal jest jednak niespokojny). Koniec ćwiczenia zastaje nas na perymetrze – wracamy na plac apelowy i tam odbywamy krótką odprawę podsumowującą. W jej trakcie wychodzi na jaw, że sekcja nieprzyjaciela była dosłownie o rzut granatem od obozowiska zamaskowana w gęstych krzakach i to ona spowodowała podejrzane hałasy, które w końcu zaalarmowały czujkę.
Apel końcowy, na którym robimy sobie pamiątkowe zdjęcie zamyka Otwarte Scenariusze Bojowe FIA 2010. Dziękujemy gościom gromkim "hip hip hurra" za wspólną zabawę i naukę jaką czerpaliśmy od siebie nawzajem. Powoli pakujemy się do wyjazdu. Zmęczeni ale zadowoleni rozchodzimy się do domów. Było zacnie.
FIA Ender
PS. OSB FIA odbyły się na terenie poligonu fundacji E.H.O (na Bemowie), której dziękujemy za możliwość skorzystania z tego tak fajnie przygotowanego terenu.
Kolejne Otwarte Scenariusze Bojowe FIA organizowane będą w terminie wiosennym. Ekipy bądź pojedyńcze osoby prosimy o kontakt mailowy na fia.warszawa@gmail.com
Priclessy uczestników, spisane po dyskusji na temat scenariusza nocnego.
STAN:
Startujemy za kulochwytem strzelnicy, północno-zachodni narożnik poligonu. Między strzelnicą a płotem biała plaża, po drugiej stronie wąskie gardło i lasek. Wybieramy opcję przejścia przez wał strzelnicy i poruszanie się wzdłuż niego na zachód. Po przetarabanieniu się (inaczej tego nie można nazwać) przez wał zatrzymujemy się w kącie strzelnicy żeby ponasłuchiwać, od razu słyszymy przemieszczającą się grupę wzdłuż północnego ogrodzenia , generalnie w stronę naszego miejsca startu (sekcja Strusia?), wiemy że to przeciwnik bo nasi są wszyscy na południe od nas. Czekamy. Nagle jakieś 20 metrów na wschód od nas, na wale, słychać szept: "drzewo? " czy coś takiego. Po chwili znowu. Siedzę najbliżej, rozpłaszczam się w trawie na stoku wału i zamieram, 2-3 metry za mną leżą Green i Darulus, Lynx leży u podstawy wału, w rogu i jak się okazało jest odkręcony od nas o 90 stopni, celuje na północ.
Mija dłuższa chwila i nagle jeden z 4 wrzosów rosnących przy wale jakieś 8-10 metrów ode mnie podnosi się i szybkim krokiem znika w krzakach na wale!!. Z niedowierzaniem kieruję w tamtą stronę lufę. W tym momencie kolejny wrzos podnosi się i podąża za kolegą.
Pierwsza myśl: "Jezu o kulach, cała sekcja siedziała 10 metrów od nas i się nie zauważyliśmy! Kiedy oni tu przyszli, przecież przed chwilą narobiliśmy strasznego rabanu???" Wbijam wzrok w trzeci wrzos , karabin przy oku "tylko drgnij…", nie drgnął, jak to wrzos…
Mija kolejna chwila i z miejsca gdzie zniknął pierwszy wrzos wychodzi sylwetka, za nią kolejna i tak dalej – idzie sekcja. Skręcają prosto na nas kierując się najwyraźniej dokładnie w ten punkt, w którym przeszliśmy wał. Pierwszy mija mnie na jakiś 4-5 metrach, drugi zatrzymuje się nawet i celuje centralnie we mnie, ja w niego – ale ani drgnę. Po kilku sekundach odwraca się i rusza za kolegą, w tej chwili na poletku 10×10 metrów są w całości – nasza sekcja i przeciwnik, bez żadnych osłon po drodze, centralnie na otwartym.
Tu warto dodać, nie wiem jak Green i Darek, ale ja czekam na sygnał Lynxa, który na boga, MUSI ich widzieć, leży centralnie na ich trasie… Lynx to twardziel, wyczeka ich do końca i pierwszego tomahawkiem skasuje… Pierwszy gość dosłownie nadeptujena Lynxa, ten odwija się do niego ale lufa trafi gościa w nogę, jest tak blisko, okazuje się potem, że obaj byli zaskoczeni, Lynx ich nie zauważył!!!
Widzę, że Lynx ma lufę uniesioną, a czujka wroga w szoku złapał go za karabin i tak zamarli. Adrenalina dosłownie rozsadza mi żyły, pewnym głosem wydaję polecenie "Ręce do góry, poddajcie się. Mamy was na tacy na 5 metrach, kilka luf."
Green i Darek potwierdzają z ciemności.
Przeciwnicy są najwyraźniej w ciężkim szoku, podnoszą ręce, klękają – są nasi.
Dzięki chłopaki, że was też nie zawiodły nerwy, zwłaszcza dla Darulusa, brawa za opanowanie, w końcu to był jego debiut.
KIZ:
Idziemy sekcją: Domino, Basaj, ja na końcu. Nagle chłopaki przypadają do gruntu. Padam na glebę i wślepiam się w ciemność. Nagle na tle nieba, dosłownie kilka metrów przed nami przesuwa się sylwetka. Z nią druga, trzecia. Czwarty zatrzymuje się i wymierza broń w naszym kierunku. "Zauważył" myślę i naprowadzam na niego kropkę kolimatora. Odwraca się i podąża za resztą. Uf.
CZU:
Ten czwarty – to byłem na pewno ja. I to nie była broń tylko kamera z noktowizorem, którą Was skręciłem. Widziałem was cały czas będąc pewien, że reszta sekcji, której towarzyszyłem też Was widzi i już się zgadaliście, że to Swoi. Tyle, że jako neutralny "reporter" nie zgłaszałem tego Szpili i jego sekcji. Ale uwierz mi, że miałem tyle samo ubawu co Ty, bo za chwilę zapytałem Szpilę, Asterixa i Obelixa: "Hej ci czterej co im przeszliśmy przed nosem to kto?" – Oni na to: "Jacy czterej???"
To właściwie jeden z moich pricelessów…
ENDER:
W naszej sekcji było podobnie: Idziemy wzdłuż wschodniego płotu i po pokonaniu ok 30m otwartej przestrzeni zbliżamy się do rzeczki. Zaczajamy się we 4 za pniem zwalonego drzewa (naprawdę sporej wielkości) i naradzamy jak tu przejść rzeczkę gdy usłyszeliśmy szelesty. Najpierw pojedyncze, potem jakieś trzaski – ewidentnie ktoś na nas idzie. Ja osłaniam od strony płotu (jesteśmy od niego 2m) – szybka szeptana narada – co dalej – zanim skrystalizowaliśmy myśl o odwrocie odgłosy tak się zbliżyły, że oceniłem je na 10m. Idą naprzeciw nas – czyli od naszego punktu zbiórki wiec ani przez sekundę nie wątpiłem, że to wróg. Przed nami ten wykarczowany pień – nic nie widać. My kucamy za nim – płot 2m. od nas – nie ma szans żeby przeszli w większej odległości, a my leżymy na jasnej ziemi (ta gliniasta) – zero trawy czy krzaczka, za którym można się skryć. Jedyna co nas chroni to ok 0,5m dołek w którym "przycupnęliśmy". Nastaje głucha cisza – nikt u nas ani drgnie. Nagle słychać szelest kroków i 1,5m. ode mnie pojawia się sylwetka – ponieważ nie ma dookoła nas drzew to łuna wyraźnie ją oświetla – mierzę w nią – sylwetka robi krok i obraca się w naszą stronę, prawdopodobnie chce przejść za pniem (czyli tam gdzie my jesteśmy), a nie wzdłuż płotu. A może tylko się rozgląda? Tylko po co obraca karabin? Nie czekam i głośno mówię "BANG!" – sylwetka zaskoczona wydaje jakiś okrzyk typu "o fuck!" i pada na plecy znikając nam za pniem. A potem ktoś od nas krzyknął "Makbet!" i wtedy poszła odpowiedź "Hamlet" – czyli zła – druga kanonada i zapada natychmiastowa decyzja o oderwaniu. Chłopaki chcą mnie osłaniać ale ponieważ musiałbym przebiec przed wszystkimi lufami to krzyczę: "ja ostatni!" i otwieram ogień osłonowy, a oni się odrywają. Jak odskoczyli 10-15m to wyciągam granat (warto mieć pod ręką!) wyrywam zawleczkę i rzucam za pień na mniej niż 10m. Po jego wybuchu już biegnę (liczyłem, że trochę ich oślepi i przydusi). Odrywamy się żabkami jakieś 80m – nikt nas nie goni ani nie śledzi.
YAHOO:
Idę 2-3 m za Agapowem. Po przekroczeniu rzeki przy dużym zwalonym pniu nagle słyszę BAM i Agapow krzycząc coś – pada. Instynktownie padam na plecy w tym samym momencie – cisza… Po chwili słyszę "Makbet" – o w mordę… Improwizuję – "Hamlet" i od razu szepczę do Kojeego, który leży 2m. za mną: "Kojee, k*$%#rwa granat! Granat!. Kojee: "Nie mam!". W tym momencie leci "full auto" w naszą stronę. Podnoszę karabin tylko tyle żeby nie trafić Agapowa i wciskając spust do oporu walę co fabryka dała nad jego stygnącym ciałem – prosto w ciemność. Pod sam koniec mojego magazynka jedna z kulek ognia zaporowego, którym jestem przygnieciony trafia mnie prosto w lewą skroń. Zwisam jak szmaciana lalka… Ostatkiem ulatującej duszy czuję jak coś ciężkiego spada mi na udo i stacza się za mnie. Po chwili dochodzi do mnie co to jest. Będzie bolało… BUM! Zamykając oczy jeszcze tylko słyszę Kojeego – "Wycofujemy się!" i dwie czarne sylwetki kumpli z oddziału oddalają się ode mnie biegiem na tle jaśniejszego nieba… Rozerwane truchła Agapowa i moje zostają w lesie – gdzieś nad jakąś zapomnianą rzeczką. Nastaje cisza.
DOMINO:
Starujemy z Basajem i Kiziorem na wzgórzu, które było celem ataku w pierwszym scenariuszu. Sprawnie i bez większego szurania pokonujemy zarośla porastające brzegi strumienia i wychodzimy na otwarty teren pomiędzy lasem, a wałem. Nagle słyszę od strony lasu szelest traw. Zamieramy, ale nic się nie dzieje. Ruszamy dalej. I znowu szelest, tym razem bliżej i głośniej. Kładziemy się i czekamy. Ktoś przedziera się przez trawy robiąc przy tym sporo hałasu. Ja leżę pierwszy, zauważam czarne postacie wynurzające się spośród traw, idące w stronę wału, prostopadle względem naszej pozycji. Czekam, aż podejdą bliżej i podaję hasło wywoławcze. Cisza, idą dalej. Teraz już widzę, że jest ich czterech. Korci mnie, żeby ich ostrzelać, ale jestem na 99% pewien, że to nasi. Minęli nas, a ostatni odwrócił się w naszą stronę. Sądziłem, że nas widział, w końcu przeszli nie dalej niż 4 metry od nas. Podeszli do wału i zatrzymali się. Słyszę, jak gadają. My się dalej ukrywamy, ale czas ucieka. Wyjmuję latarkę i nadaję sygnał. Słyszę u kolegów pod wałem, jakieś poruszenie i zamieszanie. Czyżbyśmy ich zaskoczyli? Chwilę później dostaję odpowiedź. Ruszamy dalej w swoją drogę.
Po scenariuszu Basaj powiedział mi, że słyszał z tamtej sekcji coś w stylu: "No, to nas rozdziewiczyli!". Chyba koledzy przecinając naszą ścieżką jednak nas nie zauważyli, a mój sygnał świetlny kompletnie ich zaskoczył.
Drugi priceless miał miejsce na szczycie wzgórza-celu. Mamy już lightsticka, Stan poszedł na inne wzgórze i nie wiemy dlaczego. Maku skrada się w naszą w stronę, ale nie wiemy gdzie dokładnie jest i kiedy dotrze. Pytam chłopaków: "Czekamy na Maka, czy wysadzamy i w nogi?" Kiz i Basaj bez zastanowienia odpowiadają: "Wysadzamy i spie?" . Tak też zrobiliśmy. Czułem się, jak dywersant działający głęboko za liniami wroga. Miałem takie przeczucie, że w każdej chwili może pojawić się przeciwnik, który nas wyprze ze wzgórza i stracimy możliwość realizacji zadania.