Przygotowania do CCS Pościg zajęły nam półtorej miesiąca. Spotkania, tworzenie procedur i map do misji, testy wyposażenia do bytowania w górach i ciężkich warunkach pogodowych, wstępna misja bojowa na ostrzelanie rekrutów.

Milsim Red-Green-Red posłużył nam właśnie między innymi do przetestowania noclegu w lesie z wykorzystaniem hamaków. Przecież w górach mało jest miejsc gdzie można położyć się na płaskim a chcieliśmy być całkowicie niezależni od takich miejsc. Oddział dywersyjny nie moaze szukać sobie miejsca optymalnego do założenia obozu i rozbicia namiotów – łatwo go wtedy namierzyć i zlikwidować.

 Oddział w rejonie misji

Warunkiem udziału w misji było zgromadzenie odpowiedniego ekwipunku oraz udział w testach. FIA miało być oddziałem który będzie poruszał się po całym rejonie działań i będzie stanowił rodzaj odwodu/oddziału wsparcia dla oddziałów przypisanych do stref patrolowych. Ostatecznie jednak otrzymaliśmy pod opiekę sektor B1, mieliśmy go zająć, rozpoznać i utrudnić działanie nieprzyjaciela w tym terenie. Łańcuch dowodzenia wyglądał tak że ErTo dowodził całością sił pościgowych (97 osób) Pomagał mu w tym sztab pod dowództwem Dużego (oficera operacyjnego) działający w Warszawie przy komputerze z Google Earth na którym na bieżąco nanosili sytuację taktyczną w rejonie działań oraz stanowili pomost komunikacyjny pomiędzy oddziałami wchodzącymi w skład trzech stref patrolowych Alfa, Brawo i Charlie.

Mapa misji (wejście do rejonu)

Dowódcą Alfy został Python który pierwotnie miał dowodzić całą operacją ale tym razem chciał skupić się na dowodzeniu własnym oddziałem więc przekazał dowodzenie nad całością FIA. Strefą Brawo miał dowodzić Agent niestety z powodów osobistych jego udział w misji został odwołany na dwa dni przed terminem. Ostatecznie jego miejsce zajął ErTo tak więc dowodził zarówno całością grupy pościgowej jak i jedną ze stref. Sektorem Charlie zajął się Viktor z Milsima Kraków człowiek o którym wiedzieliśmy mało ale wszystko wskazywało na to że ogarnie oddziały z Krakowa i Śląska.

Oddział FIA składał się z następujących osób Ja (piszący te słowa – Agapow) w roli dowódcy oddziału. Czujka/zwiad Albin i Kizior – rodzeni bracia mający małe jeszcze doświadczenie bojowe ale wysokie morale i zapał. Może wystawienie ich na czujkę było dla nich wyzwaniem ale gdzie się mają nauczyć rzemiosła jak nie w boju. Spisali się dzielnie, będą to robić częściej :D.

Kolejny buddy team to Szach (snajper) i Chewie wsparcie snajpera. Wspomniany team dał ciała na Red-Green-Red więc teraz będą chodzić razem aż się zrehabilitują. Szach dostał rolę nawigatora ma największe zdolności nawigacyjne a na takiej misji (góry, las) nie chciałem ryzykować ze świeżym nawigatorem.

Preator i Carlos. Preatora jako weterana wziąłem na RTO (radiotelefonoperator) Carlos ze względu na swoje kompetencje dostał rolę medyka (zarówno wg zasad CCS jak i na wypadek realnego zagrożenia zdrowia). Pierwotnie Carlos miał iść z Badim na czujce ale na tydzień przed misją dowiedzieliśmy się że Badi dostał boreliozy (od kleszcza) i wypadł z listy. Wszedł w związku z tym w rezerwę Sztabu operacji. Ja potrzebowałem do tak ciężkiego terenu dwóch zwiadowców więc siłą rzeczy nie eksperymentowałem tylko wydzieliłem inny buddy team do tego zadania.

Na koniec Larsen i Kaper, kolejny buddy team złożony z braci (przecież nie można rozdzielać rodzeństwa ;-)) . Oddział wsparcia. W normalnych realiach Kaper został by amunicyjnym i nosił taśmy za bratem ale że kulki BB zajmują tak mało miejsca nie musi tego robić więc biega z bratem i w razie czego osłania mu flankę. Larsen, posiadający największy rozpylacz w oddziale czuje się bezkarnie na polu walki, zawsze wraca z największa ilością fragów (zestrzeleń). Nauczony doświadczeniem ze „Scenariuszy Bojowych” zabiera teraz zawsze 2 baterie na MilSima. Fatalne to uczucie gdy przy nacierającym wrogu czujesz jak zwalnia ci silnik w karabinie, a ty swoim stękaniem usiłujesz dołożyć mu kilka dodatkowych amperów.

MilSim Pościg miał miejsce w Beskidzie Żywieckim w okolicach Kocierzy Rychwałdzkiej. Teren i pogoda  dopisały nam jak nigdy. Trafiliśmy na Złotą Polską Jesień w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. (Tu z trudem powstrzymuję się od kwiecistych opisów przyrody rodem z Nad Niemnem, co nie znaczy że nie wystąpią one dalej). Ale, po kolei.

Misja zaczęła się dla nas w Sobotę 11 października o 1:00 nad ranem. Wcześniej wyznaczyliśmy kto bierze samochód. Kosztami transportu mieliśmy podzielić się po równo. Nie zależnie czy ktoś jedzie z Łodzi czy Warszawy. Oddział to oddział. Po mnie przyjechał Preator. Zabierał mnie, Carlosa i Chewiego. Droga przez noc oczywiście była ciężka a ja mimo że zarzekałem się że nie będę spał i dotrzymam towarzystwa kierowcy odpadłem pod koniec trasy. Kiedy się obudziłem byliśmy już w Beskidach. Zaparkowaliśmy na parkingu przed hotelem w Kocierzy na tym poziomie była mgła i wilgotno, nie wiedzieliśmy dokładnie jak będzie z pogodą dalej. Było trochę chłodno więc każdy ubierał się tak żeby nie zmarznąć. Do tego dwóch naszych wróciło z rozpoznania krawędzi lasu i powiedziało że poszycie mokre więc bezpieczniej założyć goretex. Byliśmy gotowi parę minut po 9:00, Erto zrobił jeszcze odprawę dla dowódców, RTO i zastępców dowódców. Przypomniał procedury, „namaścił” nas przed misją i byliśmy gotowi do wyjścia w teren.

Ruszyliśmy równo o 10:00. Zasada jest taka że nie można wchodzić w teren misji w najbardziej oczywistych miejscach. Łatwo wejść na zasadzkę na pierwszych metrach, dostać kulkę i „war is over”. Przeszliśmy na południe, przez drogę prosto w jeżyniska i złomy roślinności wszelkiej maści. Weszliśmy na południowy stok i wszyscy zorientowali się że po mgle i chłodzie nie ma śladu  a my z 30 kilowym obciążeniem i słabo przepuszczalnych goretexach zaczynamy przegrzewać się i sapać.

Zarządziłem obronę okrężną 50 m od wejścia w teren. Rozesłałem 3 ludzi na osłonę a reszta skoncentrowała się w środku i zaczęła w milczeniu przebierać. Potem zmiana, przebrani na osłonę pozostali przebieralnia. Odetchnęliśmy. Ruszamy ponownie. Na swojej lewej flance słyszymy oddział Eagle3 do którego „należy” teren na którym jesteśmy. Wiedzą o naszej obecności, więc nie ma obaw że się wystrzelamy. Skręcamy na wschód, musimy dojść do strumienia, pokonac go a następnie wejść na górę. Przedzieramy się przez niską roślinność, czasami ciężko przecisnąć się z plecakami przez młodnik. Do nóg czepiają się jeżyny, co chwilę trzeba pokonywać pnie drzew i stosy gałęzi leżące na ziemi. Znów mijamy Eagle3, multikamy którymi tak zachwyca się Python świecą z daleka. Zamieniamy z nimi kilka słów i zakładamy postój 30 m od nich. Góry, ludzie potrzebują wytchnienia. W takich warunkach trzeba dbać o ekonomię sił. Nie sztuka zmęczyć się w forsownym marszu, ci ludzie muszą być gotowi w każdej chwili do zrzucenia plecaków i wykonania natarcia albo oderwania. Ruszamy dalej, dochodzimy do strumienia. Wszyscy siadają nie zdejmując plecaków. Czujka wychodzi do przodu maja minąć strumień i sprawdzić podejście pod górę. Nie chciał bym podchodząc pod stromy stok natknąć się na ogień nieprzyjaciela. Pozostali obserwują – jesień. Pamiętacie scenę z filmu Hero gdzie bohaterowie walczą w jesiennym lesie w którym jak deszcz spadają czerwone liście. Oto jesteśmy świadkiem takiej sceny. Powiew wiatru a z drzew odrywa się deszcz liści (żółtych co prawda) spada tak jak spadają liście, spokojnie, dostojnie, bez pośpiechu. W takich momentach żal że nie możemy zabrać Nikona albo jakiejś przyzwoitej kamery na misję.

Podejście pod górę

W czasie gdy czujka wdrapuje się na przeciwległy stok mijają nas w niedużej odległości turyści. Nie widzą nas mimo że patrzą w naszą stronę, słyszymy jak rozmawiają, są zaskoczeni kiedy wstajemy i przechodzimy w milczeniu 10 m od nich. Nawigator melduje że czujka już po drugiej stronie (w czujce Albina który miał kłopoty z kolanem zastąpił Chewie). Szach sugeruje przejście na wprost przez wąski strumień ale po tym jak widzę go jadącego po skarpie w dół z 30 kilowym oporządzeniem na plecach prowadzę oddział dłuższą ale bezpieczniejszą drogą. Spotykamy się z Szachem po drugiej stronie. Jest wyczerpany wdrapywaniem się pod górę a pokonaliśmy dopiero 1/3 stoku. Szach zaciska zęby, pnie się w górę powtarzając w myślach „jestem panem swojego ciała, jestem panem swojego ciała”. Wygrywa ze zmęczeniem. Na szczycie zakładamy postój. Zrzucamy plecaki, pijemy wodę, jemy przekąski (batony orzechowe, suszone owoce).

Odpoczynek na górze

Jesteśmy na szczycie góry przy polanie. 50 metrów od nas na wschód jest gospodarstwo. Jest około godziny 13 a my nadal nie osiągnęliśmy naszego sektora działań „B1”. Złapaliśmy „drugi oddech”  można iść dalej. Musimy się śpieszyć. W pozostałych sektorach już działają nasze patrole. Żeby plan poszukiwań zadziałał musimy jak najszybciej dotrzeć do naszego sektora i rozpoznać go dokładnie. Zachód słońca o tej porze roku jest w okolicach godziny 18:00 do tego czasu musimy zakończyć patrole i przygotować się do noclegu. Ruszamy drogą w dół. Po prawej słychać jakieś dźwięki. Ktoś strzela – mówi Szach, piła mechaniczna – mówię ja. Idziemy leśną ścieżką. Po prawej mijamy człowieka ścinającego drzewo do kominka. Dostrzega nas. Czujka wstrzymuje oddział, przysiadamy więc wzdłuż ścieżki nie zdejmując plecaków. Drwal mija nas uśmiechając się. My milczymy, on milczy – każdy ma swoją robotę do zrobienia.

Idziemy dalej w dół stoku. Słyszymy gdzieś strzały. Tym razem nie ma wątpliwości. Zrzucamy plecaki. Dwóch zostaje przy plecakach i zabezpiecza tyły. Reszta, szykiem rozwiniętym, skokami, schodzi w dół. Jesteśmy gotowi na kontakt, ostrożni. Przesuwamy się 150 – 200 m w dół zawijamy prawe skrzydło i ustawiamy się na kierunku skąd słychać było strzały. Czekamy w zasadzce. Po pół godzinie wracamy do plecaków. Ruch na lewej flance ucichł, nic nie wskazywało na to że wróg będzie robił oderwanie w naszym kierunku.

Przenosimy plecaki w inne miejsce, maskujemy. Wydzielam z oddziału dwie grupy patrolowe. Jedna z nich pod dowództwem Carlosa schodzi w dół do końca strefy. Ma tam założyć obronę okrężną i pozostać przez 20 min. Druga ma dojść do mostu na zachodzie i też założyć obronę. Po wykonaniu mają wrócić i zameldować wynik patrolu. Na stanowisku zostaję z Szachem. Obserwujemy rejon. Podgrzewamy konserwy na kuchenkach żelowych. Przez radio słychać co chwilę komunikaty. Notuję je w tabeli SITREP. Wiemy o każdym zdarzeniu w naszej strefie a trochę się dzieje. Jest meldunek o grupie z niebieskimi opaskami na rękach (znaki rozpoznawcze stref) którzy nie znają sygnałów i haseł. Jest poważny problem z tą grupą. Obawiamy się dywersji ze strony nieprzyjaciela. Mógł podrobić nasz system rozpoznawcz. Nasz patrol który poszedł na południe wrócił i zameldował że też mieli  z nimi kontakt ale rozpoznali ich jako cześć oddziału Charlie. Później dowiedzieliśmy się że zginęli w wyniku „friendly fire”. Po raz kolejny okazało się że warto czytać dokumenty dostarczone przez dowódcę, a już na pewno warto znać hasła i kody. Zlikwidował ich oddział Wolf dowodzony przez Pythona.

Drugi oddział wrócił z patrolu zarządziłem posiłek W trakcie zanotowaliśmy kontakt wzrokowy. Z północy schodził do nas oddział Eagle2 pod dowództwem Świeżego. Wszedł do obozu, pogadał chwilę i ruszyli do swojego sektora. Po posiłku, Albin który był desygnowany na minera poszedł zaminować miną akustyczną drogę która biegła 70 m na południe od nas. Zmierzchało, nie zamierzaliśmy poruszać się w nocy a zależało nam na zablokowaniu ciągów komunikacyjnych dla wroga. Po pół godzinie od jego powrotu usłyszeliśmy dźwięk miny. 4 osoby ruszył w dół w gotowości bojowej żeby sprawdzić co weszło w pułapkę. Okazało się że mina „zdetonowała się samoczynnie”, puścił klej zabezpieczający. Miner rozłożył minę ponownie i wróciliśmy do obozu.

Zaczęliśmy rozwijać obóz na nocleg. Rozwiesiliśmy hamaki i zadaszenia hamaków. Gotowaliśmy herbatę. Po ostatnim szkoleniu z żywienia wiemy że przed snem trzeba wypić ciepłą herbatę. Pomaga to przetrwać lepiej zimna noc. Wyznaczyłem miejsce na posterunek nocny i wyznaczyłem kolejność pełnienia wart. Posterunek był przy najbliższym skrzyżowaniu. Jeśli ktokolwiek odważył by się przemieszczać po górach w nocy musi korzystać z dróg. Poruszanie się na azymut grozi złamaniem karku. Dowódca zabronił poruszania się w nocy za to każdy oddział miał zorganizować posterunek nasłuchowo-obserwacyjny.

Pierwsze warty mieli pełnić kierowcy aut którzy jutro mieli odwozić nas do domu. Lepiej żeby się wyspali. Zaczynał Preator. Około 19 poszliśmy z Albinem w kierunku posterunku skontrolować jak wartownik się urządził i zanieść mu noktowizor. Po dotarciu na miejsce nie znaleźliśmy nikogo. Domyślałem się że mógł udać się na mały patrol albo zgubił się gdzieś po drodze. Panowała ciemność mimo że księżyc był przed pełnią często zasłaniały go chmury. Nawoływaliśmy wartownika przez chwilę. Wracając do bazy sam o mało nie zmyliłem ścieżki. Do posterunku było 100 -150 m. Niestety ryzyko zgubienia się było dosyć duże zwłaszcza na misjach nigdy nie zapalamy latarek. Zawsze poruszamy się po ciemku.

Po powrocie do bazy zebrałem ochotników do Rescue Mission. Ruszyli odnaleźć Praatora . Znaleźli go bardzo szybko. Właśnie wracał do bazy. Był na posterunku ale zajął miejsce po drugiej stronie 20 m od skrzyżowania. Nie słyszał jak go wołaliśmy. Nie wysyłałem kolejnych wartowników. Jak mamy przez resztę nocy szukać się po lesie lepiej mieć zaufanie w minach akustycznych rozłożonych na drogach.

Zanim ułożyliśmy się hamakach spotkaliśmy się w centrum obozu. Rozmawialiśmy szeptem. Kaper wyciągnął piersiówkę, puścił ja w kółko. Niektórzy zadeklarowali że wstaną wcześniej i będą pełnić wartę przy obozie. Nie chciało mi się w to wierzyć ale zezwoliłem uśmiechając się do siebie. Kaper który na każdej misji strasznie chrapie w nocy tym razem miał przetestować spray przeciw chrapaniu. Jak się okazało specyfik zadziałał, tylko dlaczego jedynie Kaper go zażył? Jak obudziłem się w nocy chrapanie odbywało się na 3 głosy, Kaper robił to najciszej :-).

Obudziliśmy się około 6 rano. Zaczynało się rozjaśniać. Spakowaliśmy szybko obóz i nadaliśmy komunikat do OPSa że w naszym sektorze nie ma miejsc na lądowisko z którego śmigłowiec może podjąć grupę uciekającą. Dowódca wezwał nas do bazy. Założyliśmy plecaki i ruszyliśmy pod górę. Kiedy dochodziliśmy do gospodarstwa przy którym dzień wcześniej mieliśmy odpoczynek. Czujka (Albin) otworzyła ogień. Wszyscy zalegli. Szybko okazało się że to ludzie z Eagle4. Dobrze że nie było ofiar. Powiedzieli nam że powinniśmy się oznakować (przeoczyliśmy ten rozkaz w komunikacji radiowej). Oznakowaliśmy ramiona. Korzystając z przerwy poprawiliśmy maskowanie twarzy.

Ruszyliśmy dalej. Minęliśmy po prawej gospodarstwo, obeszliśmy polanę i zaczęliśmy zbliżać się do bazy. Zarządziłem obronę okrężną 50 m od bazy dowódcy a sam zbliżyłem się złożyć meldunek. Robiło się krótko z czasem. Oddział uciekający miał za zadanie ewakuować się między godziną 8:00 a 9:00. Czas uciekał. Erto wydał rozkaz o wydzieleniu z oddziału patroli i wysłanie jednego na południe gdzie poprzednio nasz patrol spotkał się z oddziałem Charlie (który jak pamiętamy przeszedł do historii), drugi patrol na północ do małej polanki pozostali łącznie ze mną obstawili bazę i krawędź polany przy której znajdowała się baza.

Między 8:00 a 9:00 otrzymaliśmy sygnał że oddział nieprzyjacielski się ewakuował. No, niestety, nie udało się ich zatrzymać. Ewakuowali się w strefie Alfa gdzie dowodził Python.

Erto zarządził koncentrację i odprawę końcową w rejonie bazy. Odziały działające w rejonie misji spływały małymi grupami. My wyciągnęliśmy kuchenki, jedliśmy śniadanie i parzyliśmy herbatę. Kiedy wszyscy się stawili Erto zrobił zbiórkę. Podsumował nasze działania podziękował ludziom za wysiłek i zezwolił na opuszczenie terenu misji.

 

Odprawa z dowódcami

Spakowaliśmy się. Sprawdziliśmy teren czy oddziały nie zostawiły po sobie śmieci. I ruszyliśmy szykiem patrolowym do parkingu. Mamy zasadę że dla nas misja kończy się na parkingu dopiero kiedy dowódca powie koniec misji. Trzymaliśmy fason do końca. Nawet wtedy gdy mijająca nas turystka złapała Szacha za rękaw i krzyknęła „UFO!!!”.

 

Mimo że nie zrealizowaliśmy celu misji, nawet nie mieliśmy kontaktu ogniowego z nieprzyjacielem mam ogromną satysfakcje z tego co się wydarzyło. Mieliśmy świetny teren i świetną pogodę. Sprawdziliśmy się w działaniu w ciężkich warunkach.

Pamiątkowa fota po misji

Organizacyjnie te rzeczy które zaproponowaliśmy do wykorzystania sprawdziły się doskonale. Podział na strefy i sektory, znaki i sygnały rozpoznawcze, system komunikacji, koordynacja z udziałem oficera operacyjnego. Wszystko zdało egzamin i jeśli chodzi o misję z naszym udziałem stanie się standardem.

 

Epilog – Priceless moments

 Po powrocie do domu Chewie napisał na forum: Proponuję małą listę na TOP 5 wydarzeń na Pościgu nie związanych z samą misją a jednak mających miejsce podczas MilSima. 

Moja lista (kolejność nie koniecznie taka) 

1. Carlos przyznaje się, że nie ma pojęcia gdzie jedzie. 
2. Kaper zasypia na posterunku i dzięki temu nikt nie ma odwagi nas podejść myląc go z chrapiącym niedźwiedziem. 
3. Szacha znowu molestuje jakaś sarna. 
4. Python tłumaczy, że ludzie ubrani w multicam gubią się w szyku. 
5. Preator myli skrzyżowania przez co nie musimy trzymać nocnych wart.  

Shelton: (…) 
– krótko po znalezieniu miejsca na bazę rozłożyliśmy obronę okrężną i czekaliśmy aż dotrze do nas głównodowodzący. Po jakichś dwudziestu minutach bezczynności, spiął nas hałas dobiegający z prawej strony (pn-z), kilka chwil potem pędem wbiegł na nasze pozycje jeleń, nagle zahamował, zmienił kierunek i popędził na wschód (jak się okazało, o mało nie stratował jednego z zamaskowanych naszych, zauważył go w ostatniej chwili i odbił) 
– moment w nocy, w którym pobudził nas SiDi i nakazał gotowość, bo "idą na nas!" – sprężaliśmy się przez kilkanaście minut, zanim z szeleszczących krzaczorów wyłonił się wredny czworonóg i bez ostrzeżenia oszczekał nasze posterunki 
– drugi moment w nocy, w którym spać nie dawało niosące się po lesie "k… ty zdziro!" i tym podobne epitety – do sadyb cywilów daleko nie było, a najwyraźniej najbliższa rodzinka miała sobie do wyjaśnienia pilne sprawy 

(…)
 

Agapow: Moje top5 
1) Przygotowujemy się godzinę do wyjścia, wchodzimy 50 m w teren i trzeba zarządzić przerwę na przebranie się w lżejsze ubrania. 
2) Szach decyduje się pokonać strumień hardkorową drogą. Pyta "Idziemy" odpowiadam "idziemy", Szach zsuwa się 2 m po gliniastym podłożu. W myślach mówię "nie idziemy" i cały oddział wybiera dłuższą drogę 
3) Chewie w pobliżu polany z zabudowaniami idzie na rozpoznanie, wraca i mówi "w tym domu nikogo nie ma". Patrzę na budynek a z komina idzie dym. 
4) najbardziej elektryzujące zdarzenie imprezy to mina/potykacz która zdetonowała się samoczynnie. 
5) Pół oddziału deklaruje że mimo że nie ma obowiązkowych wart wstanie o 3 w nocy i będzie pełniło wartę. Wszyscy przesypiają pobudkę która miała być o 5:15 i wstają tuż przed 6:00
 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.