Od trzech miesięcy FIA organizowało szkolenia pod kątem walki w mieście oraz budynkach. Spotkanie kwietniowe – milsim MOUT – miało być sprawdzianem zdobytych przez pluton umiejętności.
Terenem działań stało się opuszczone lotnisko wojskowe w Nowym Mieście nad Pilicą, gdzie dotarliśmy autokarem. Serdecznie dziękujemy Agencji Mienia Wojskowego za użyczenie terenu na potrzeby symulacji.
W milsimie, wzięły udział z nami inne grupy – WSH, 6th oraz PMC. WSH zostało dołączone do plutonu FIA, zaś pozostałe drużyny były OPFORem. Co jeszcze zasługuje na uwagę, to pogoda – w marcu wszyscy mieli nadzieję na odrobinę słońca, a tymczasem chodziliśmy w śniegu po kolana, ale teraz temperatura nam dopisała. Podług tego, co było wcześniej, można powiedzieć, że mieliśmy wręcz lato na milsimie.
Pierwszy dzień upłynął ciekawie, bo niezwykle spokojnie, a przynajmniej dla plutonu FIA. Cały oddział był skupiony na pilnowaniu wart oraz ćwiczeniach – wchodzenie do budynku po drabinie czy szturm nań i chociaż nie byliśmy atakowani, to jednak czas niezwykle szybko nam minął.
Tuż po zmierzchu byliśmy już na miejscu, gdzie mieliśmy spać. Ustaliliśmy kolejność wart i wydawać się mogło, że przez noc utrzyma się spokojna atmosfera z ćwiczeń – nic z tych rzeczy! W śpiworze znajdowałam się może pół godziny, po czym natychmiast usłyszałam Alarm! Północ jeszcze nie wybiła, a my już pędziliśmy na zewnątrz, by szukać wroga i nawet jeśli noc była dosyć jasna, to ciężko było wypatrzyć atakujących.
W ledwo zawiązanych butach i niedopiętych pasoszelkach staraliśmy się skuteczne odeprzeć nocny atak, ale po dłuższym czasie okazało się, że pozostało nam jedynie policzyć trupy i wezwać MEDEVAC. O ile w ciągu dnia było stosunkowo ciepło, o tyle w nocy wszyscy trzęśliśmy się z zimna – temperatura spadła do 0 stopni, a przecież jeszcze czekało nas odbycie warty. Moja zakończyła się chwilę przed pobudką o 5:00. Niewiele spaliśmy, niektórzy prawie w ogóle, a przecież drugiego dnia działań czekał nasz szturm – prawdziwy test.
Szybko zebraliśmy się z miejsca naszego noclegu i przerzuciliśmy się do innego budynku, gdzie była większa szansa na zjedzenie śniadania nie będąc pod ostrzałem. Dostaliśmy na nie wyjątkowo dużo czasu, bo aż pół godziny. Potem dowódcy zostali odprawieni i ruszyliśmy wykonać najważniejsze zadanie tego wyjazdu. „Zapora” miała prowadzić szturm, zaś Drużyna Szkoleniowa (DSZ), do której należę, dostała rolę wsparcia.
Początkowo szło nam wyjątkowo dobrze – w trakcie przedzierania się przez las do punktu docelowego nie odnotowaliśmy żadnych kontaktów. Problemy rozpoczęły się przy przygotowywaniu właściwego natarcia – dca plt wziął kilku ludzi i poszedł na zwiad, by móc wszystko zaplanować i zobaczyć, jak wyglądają w rzeczywistości budynki z mapy. Po chwili wszystko było jasne, mieliśmy naszykowane dymy, a więc ruszamy! Pierwsze kulki zaczęły się pojawiać tuż zaraz po naszym wyjściu z lasu, ale odległość była zbyt duża, by mogły nam cokolwiek zrobić.
Gdy znajdowaliśmy się już między budynkami okazało się, że szturmujemy niewłaściwy budynek! Szybki rzut okiem na mapę oraz teren i biegiem do lasu. Sprawnie zreorganizowaliśmy się i tym razem znaleźliśmy się już w dobrym miejscu – „Zapora” z drabiną zaczęła się wdzierać do budynku, ale kilka granatów i serii z okien sprawiły, że nie wszystkim udało się wedrzeć do środka, ale drabina została w końcu postawiona i pierwsi ludzie znaleźli się już w korytarzu.
Część DSZ rzucała dymy ze skraju lasu oraz ostrzeliwało okna, ale nie trwało to długo, bo zaraz zostaliśmy wezwani do środka. Drabina była gdzieś z boku, trzeba było ją szybko przestawić pod okno i umożliwić drużynie wejście – to zupełnie coś innego, niż ćwiczenia, gdzie spokojnie wchodzisz na górę. Teraz wiesz, że w każdej chwili może na ciebie spaść granat albo ktoś puści ci serię po plecach.
Na szczęście udało nam się dostać do środka. Szybko zabezpieczyliśmy odpowiednie pomieszczenia i czekaliśmy na kolejne rozkazy. Wiedzieliśmy, że na górze ktoś jeszcze został – słyszeliśmy zarówno rozmowy jak i to, że pozostałe drużyny, znajdujące się na zewnątrz, były ostrzeliwane. Czekaliśmy. To były naprawdę długie minuty. Zastanawialiśmy się, czy zaraz ktoś nas nie zaatakuje z góry czy też może nie zacznie rzucać nam pod nogi granatów. Pozostałe drużyny starały się pozbyć przeciwnika, zająć go w jakiś sposób.
Gdy my pilnowaliśmy piętra, to pozostali przygotowywali się do spalenia budynku. W momencie, kiedy to zrobili, dostaliśmy rozkaz natychmiastowej ewakuacji. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko wyskoczyć, a potem biegiem za osłonę, gdzie czekało już WSH (pełniące rolę izolacji) i ostrzeliwało okna. Wow! To było naprawdę coś niesamowitego – najpierw szturm na budynek, a teraz szybka ucieczka już na samo zakończenie, ponieważ spalenie budynku miało oznaczać wypełnienie zadania oraz koniec milsima.
Zebraliśmy się wszyscy przy autokarze, zaś organiztorzy przywieźli nasze plecaki. Mieliśmy około pół godziny odpoczynku w oczekiwaniu na pozostałych uczestników wyjazdu. Słońce wygrzewało nas – to naprawdę było lato. Wszyscy dzielili się wrażeniami sprzed paru minut, a także przechwalali się, kto ile spał w nocy. Muszę przyznać, że chyba byłam rekordzistką, bo łącznie, w dwóch „próbach snu”, udało mi się przespać około dwóch godzin. Niektórzy tylko trzydzieści minut.
Po przybyciu OPFORu, udaliśmy się na odprawę oraz zdjęcie grupowe, a potem należało posprzątać szturmowany budynek oraz teren wokół niego. Ileż zaginionych magazynków znalazło swoich właścicieli!
Następnie udaliśmy się do autokaru, by odkryć, że wszyscy potrzebujemy uzupełnić braki snu.
To był naprawdę udany wyjazd – nie wiem, gdzie podziały się te dwa dni. Wszystko działo się niezwykle szybko, nie było prawie na nic czasu. Poza tym, miesiące ćwiczeń – czy to w killhousie czy w Pol-Hocie – dały rezultaty. Sprawnie czyściliśmy pomieszczenia, także drabina większości z nas nie była już straszna. Oby było więcej takich wyjazdów.
FIA Izolka
Prajslessy uczestników:
Mój prajsless (mało chwalebny – ale będę to pamiętał dłuugo), w ciągu jednej nocy spać w chlewiku i na śmietniku…
Jako trupy zostaliśmy zrzuceni w hangarze, więc aby jakoś było przyjemnie i ciepło znaleźliśmy jedno pomieszczenie bez okien, w którym akurat poprzedni lokatorzy zrobili śmietnik.. Szybkie posprzątanie podłogi, zasłonięcie otworu drzwiowego i w miarę przytulnie można było próbować się kimnąć…
Dziękujemy za dowiezienie śpiworów bo byłoby naprawdę ciężko.
Szturm na budynek, i nawoływanie do poddania się:
(Albin) – Poddajcie się, budynek jest otoczony, mamy przewagę liczebną
(Kun) – Już to ustaliliśmy, my się nie poddamy, ale za to Wy możecie nam.
a po chwili słychać rozmowę Kuna z kimś „ale za jedzenie możemy się poddać”
(Albin) – Poddajcie się, damy Wam jedzenie.
i tu się zaczęło typowe targowanie za jakie jedzenie mogą się poddać.
Ponieważ targi nie przyniosły skutku następne ostrzeżenie:
(Albin) – Poddajcie się, albo podpalimy budynek
(Kun) – E tam, nam tu dobrze.
No i podpaliliśmy, czerwonym ogniem… Pięknie się budynek palił, tylko szkoda tych dziewic/zapasów które mieliśmy zdobyć…
Jeżyk!
Prajsless pierwszej drużyny:
Albin w trakcie ćwiczeń w sobotę rano tłumaczył poruszanie się wzdłuż ścian w kolumnie ubezpieczonej i nazywał ją „jeżykiem” i za każdym razem cała drużyna robiła sobie podśmiechujki no i w pewnym momencie wyciąga trzech czy czterech ludzi ustawia w szyku i pyta reszty: „no i nie przypomina wam to jeżyka?” wtedy już wszyscy się śmiali z jeżyka 🙂