„Marzy mi się dzień, w którym grupy młodych ludzi dyskutują plany taktyczne działań na sobotnio-niedzielne wypady do ruin, opuszczonych domów lub fabryk – z tą instrukcją w ręku. Osób, które rozumieją, że wystarczy sama ich gotowość do walki z wrogiem i dobre wyszkolenie paramilitarne, aby potencjalny przeciwnik powstrzymał się przed agresją i zbyt kosztowną okupacją. Jeśli Jesteś gotów zginąć z mieczem w dłoni, nie martw się tym, po prostu Jesteś jednym z nas – wojownikiem, który szkoli się po to, aby inni umierali w swoich łóżkach – bezpieczni i ze starości. Jak chcesz to robić, to rób to z porządną instrukcją jaką jest ten podręcznik, i nie musisz być żołnierzem w służbie czynnej.”

Tak na temat książki „Taktyka walki w terenie zurbanizowanym” autorstwa Pawła Makowca i Marka Mroszczyka wypowiedział się mjr Krzysztof WÓJCIK – Bośnia 1996, Irak 2004 i 2007, Afganistan 2009, 2011-2012.

Osobiście bardzo trafia do mnie ten cytat, szczególnie fragment mówiący o gotowości do walki i wyszkoleniu paramilitarnym ludzi którzy nie są żołnierzami ale chcą szkolić się militarnie by w razie potrzeby móc przy pomocy swoich umiejętności stawić opór agresorowi który postanowił wszcząć wojnę z ich krajem lub też samą swoją gotowością do walki odwieść go od tego zamiaru.

Myślę, że ta sentencja bardzo trafnie opisuje to czym jest FIA i świetnie tłumaczy czemu robimy to co robimy.
To właśnie w oparciu o powyższy podręcznik przeprowadziliśmy trzecie już szkolenie w tym roku z zakresu CQB/MOUT. Odbyło się ono w dniach 16-17 marca na terenie Pol-Hotu – dobrze znanej w środowisku miejscówki, świetnie nadającej się do prowadzenia działań o charakterze militarnym w terenie zabudowanym.

Któż by się spodziewał, że pogoda spłata nam figla i zamiast wiosny będzie zima pełną gębą? Wszak rok temu o tej samej porze na szkoleniu FIA w ciągu dnia było ok. 20stC. Świetnie skomentował to Ran mówiąc: „Lubię zimę, lubię szkolenia zimowe, ale seriously – tej zimy mam już dość!” W duchu pomyślałem sobie, że mam podobne odczucia do niego, ale jedną z pierwszych rzeczy której nauczyłem się przychodząc do oddziału w 2008 r było: „FIA ćwiczy lub walczy zawsze – bez względu na pogodę, zimno, upał, śniegi, deszcze, etc.” Nie było więc wyjścia – Trzeba było zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko – jak zwykle.

Nasz sobotni poranek w Otwocku rozpoczął się od tradycyjnej zbiórki na parkingu. Natomiast inaczej niż zwykle bywa to na naszych szkoleniach, to pierwszy dzień miał być poświęcony scenariuszom bojowym a drugi dzień miał być dniem szkoleniowym. Nie ukrywam, że spodobał mi się taki rozwój wydarzeń, gdyż nie ma nic lepszego dla zwiększenia motywacji i adrenaliny podczas zimnego poranka, niż perspektywa zbliżającej się akcji „na ostro” zamiast co tu dużo ukrywać, mniej atrakcyjnych ćwiczeń „na sucho”.

Wiedzieliśmy, że możemy spodziewać się „OPFORU” – trójka instruktorów, którzy nie są w strukturze plutonu podczas tych ćwiczeń, więc to zapewne ich spotkamy po drugiej stronie lufy starając się wykonywać zadanie. Dostaliśmy rozkaz: Pluton FIA ma za zadanie zabezpieczyć rejon wraz ze znajdującym się na jego terenie budynkiem na południe od naszej lokalizacji. W budynku miały się znajdować ważne informacje, sprzęt, broń etc – Nie pomnę już co to było, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. Zadaniem było zdobyć i zabezpieczyć budynek.

– Pierwsza zasada walki w budynkach?
– Nie walcz w nich!
– No chyba, że masz czołg!
– Albo dwa!

Takie rozmowy odbywały się w naszej drużynie podczas gdy szpejowaliśmy się i szykowaliśmy do akcji. Co tu dużo mówić. Jest w tym wiele racji. Ale skoro przyszło nam już walczyć w takim środowisku to warto pamiętać: Walka w budynkach i w terenie zabudowanym to najgorszy koszmar żołnierza. Zagrożenie może czaić się absolutnie wszędzie – Obszar na który musimy zwracać uwagę jest trójwymiarowy. To pierwsza podstawowa różnica dla osób, które do tej pory działały tylko w lesie.

Dowódca plutonu na szybko ułożył plan działania. Zostanie wysłane jednoosobowe rozpoznanie w rejon budynku, które ma za zadanie meldować o ruchach przeciwnika i pozostać w ukryciu najdłużej jak tylko to będzie możliwe. Już po kilkunastu minutach od momentu jak wyruszyło, zaczęły przez radio spływać od meldunki o przeciwnikach w rejonie zabudowań. Przyszedł czas by w końcu pluton ruszył się z miejsca.
Ok. 200m od celu zatrzymaliśmy się obronie okrężnej. Zgodnie z tym co CoC FIA wyniosło ze wspomnianej na wstępie książki a także podczas wielu poprzednich szkoleń, plan przewidywał izolację budynku z każdej strony, użycie drużyny wsparcia ogniowego oraz drużyny szturmowej, która będzie zdobywać budynek. Plan prosty co nie znaczy, że prosty w wykonaniu! Gdy Drużyna zabezpieczenia zajęła już swoje pozycje, odcinając drogę ucieczki z budynku broniącym, a drużyna wsparcia znalazła się w na pozycjach pozwalających im na prowadzenie ognia w jego kierunku, 2DF jako drużyna szturmowa ruszyła do przodu.

Pierwsza osoba dopadła do ściany. Cisza? Nikt nie strzela? Sekundę później do przodu ruszył Lynx. W połowie drogi padł skoszony serią. A jednak są! – Naprzód! – Wydałem rozkaz i kolejny mój człowiek zaczął biec w stronę budynku. Kanonada z obu stron rozpoczęła się na dobre. Kolej na mnie – Biegnę, mijam drzewa, jeszcze tylko 30 metrów, biegnę, 20metrów, PAC!,PAC!, PAC! słyszę charakterystyczny dźwięk kulek odbijających się od mojego munduru. Nawet nie wiem skąd dostałem. A niech to! 2DF straciła właśnie swojego dowódcę! Mam nadzieję, że chłopaki nie stracą impetu i dadzą radę wykonać zadanie. Dają radę! Oprócz mnie i Lynxa nikt więcej z 2DF nie został trafiony. Drabina już przy oknie, granat do środka, BUM!, jeden z chłopaków skulony na drabinie tuż pod światłem okna tylko czekał na ten dźwięk, by od razu wyprostować się wycelowanym karabinem, na szybko ocenić sytuację i jak najszybciej znaleźć się w środku aby zwolnić miejsce na drabinie kolegom. 2DF błyskawicznie znalazła się w środku i rozpoczęła czyszczenie pomieszczeń. Całe zamieszanie mogłem wygodnie obserwować jako KIA z zewnątrz. Co rusz ze środka dobiegały krzyki, strzały i detonacje granatów. W środku na pewno jest gorąco! Po pewnym czasie wyglądało na to, że sytuacja pomału zaczyna być opanowywana aż tu nagle pod nogi FIAków znajdujących się pod budynkiem upada jakiś przedmiot. Granat! Krzyczą i pierzchają szukając osłony. BUM! Wszyscy zdążyli się pochować. Skąd ten granat? Zadaję sobie pytanie by po chwili dostrzec ruch na dachu budynku. Chłopaki dość szybko orientują się, że jeden z obrońców właśnie tam znalazł sobie dogodną pozycję by nękać naszych. Dość szybko pod osłoną stawiana jest drabina, leci granat i „dachowiec” zostaje zlikwidowany. Scenariusz kończy się naszym zwycięstwem. W roli OPFORU o którym nie wiedzieliśmy wystąpili koledzy z zaprzyjaźnionej ekipy WSH. Wraz z nimi dzielnie stawiali nam czoła Agapow i Czubaka. Fajnie, że będziemy mieli przeciwnika z innej ekipy – myślę sobie.
Zawsze jest wtedy ciut większa motywacja do działania.

Kolejny scenariusz jest bardzo podobny. Tym razem jednak obiekt, który musimy opanować jest sporo większy. To główny budynek na terenie – Hotel. Istna plątanina pomieszczeń wraz z korytarzami, piwnicami oraz klatkami schodowymi. Instruktor pogania pluton. Dowódca na szybko organizuje plan – Zasada ta sama co poprzednio: izolacja, wsparcie, szturm. Ruszamy na swoje pozycje. Dość szybko orientujemy się jednak, że kierunek podejścia który wybraliśmy jest najgorszy z możliwych. Wejście do budynku przez klatkę obok dziedzińca gdzie sądziliśmy, że przeciwnik nie będzie się nas spodziewał staje się naszym małym piekłem. Straty są ogromne. Scenariusz kończy się naszą klęską.

Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Przed nami trzeci scenariusz, więc jest szansa na rehabilitację. Tym razem wybieramy drogę podejścia, którą powinniśmy wybrać od razu – Krótsza ściana budynku, mniej okien, mniej zagrożeń. Znów działamy jako drużyna szturmowa. Tym razem jednak mamy zamiar dostać się do budynku nie tylko na podwyższony parter, ale także na 1 piętro. „Kurczę, trochę wysoko” – myślę sobie, ale z drugiej strony na słabego nie trafiło! Damy radę! Izolacja już na pozycjach. Chłopaki z drużyny wsparcia także. Czekamy na swoich pozycjach wyjściowych do szturmu. Zaczęło się! Biegniemy po kolei od rogu budynku – ogranicza to możliwość ostrzału z okien. Chłopaki ze wsparcia dobrze pokrywają ogniem ścianę budynku. Widać, że obrońcom jest ciężko ostrzeliwać nas szturmujących budynek. Dopadamy bezpiecznie do budynku. Karabiny wycelowane w okna nad nami. Adrenalina ogromna. Czas goni. Chcę jak najszybciej znaleźć się w środku. Tkwiąc pod ścianą budynku zachęcamy tylko do zrzucania nam na głowy granatów. Zadymiamy ekranem okna piwniczne pod naszymi nogami – nie chcemy by spotkała nas stamtąd żadna niespodzianka. Drabina szybciutko wędruje na swoje miejsce i po chwili, po wrzuceniu obowiązkowej wybuchowej przesyłki do wnętrza pomieszczenia, dwóch naszych ludzi jest już w środku. Jest przyczółek. Teraz ich zadaniem jest blokada wyjścia z klatki schodowej, które można kontrolować z właśnie zdobytego pomieszczenia. Ma to za zadanie zablokować możliwość ucieczki z wyższych pięter na parter. Rozkładamy w pośpiechu drabinę na pierwsze piętro. Nagle z pomieszczenia na piętrze do którego zamiar mamy się dostać wychyla się głowa i od razu chowa się do środka. „Nie spać wsparcie! Strzelać w okna! Osłaniajcie nas do cholery!” – Dorzucam kilka mniej przystojnych słów i chłopaki zaczynają taki koncert, że aż miło posłuchać. Od razu poczułem się bezpieczniej. Drabina rozstawiona. Maku wchodzi jako pierwszy. „Cholera” – myślę sobie. „To jest naprawdę wysoko! 5 metrów?” – Nie wiem, ale nie jest nisko. Maku już w środku. Wchodzę jako drugi. Ustawiamy się pod ścianą. Koledzy po kolei dołączają do nas, również koledzy z drużyny wsparcia. Poprosiłem o dodatkowych żołnierzy. Sami nie dalibyśmy rady. Ruszamy dalej. Mamy zdobyć całe piętro! Czyszcząc kolejne pomieszczenia dostajemy ogień z końca korytarza. Jest tam otwór wielkości pięści wybity w ścianie, ale na tyle duży by bezkarnie przez niego strzelać. Tuż przed końcem korytarza wchodząc do kolejnego pomieszczenia dostajemy potężna serię. Tuż przede mną postrzał w klatkę piersiową otrzymuje Kizior. Osłonił mnie swoim ciałem! – „Bracie żyjesz?” – Pytam. Ten patrzy na kartę ran, uśmiecha się i mówi: „Żyję! Uratowała mnie kamizelka!” – „To świetnie!” – Wypadamy z pomieszczenia we dwóch. Jesteśmy już na tyle blisko, że możemy osłaniać ten cholerny otwór strzelniczy. Z satysfakcją dopadam do ściany, wyciągam zawleczkę i wrzucam szyszkę przez dziurę do pomieszczenia. „Z pozdrowieniami!” – krzyczę w duchu z satysfakcją. Chwilę po detonacji jesteśmy już w środku. Jeden trup nieprzyjaciela. Dał nam się we znaki ale wyszliśmy z tego obronną ręką. Po dłuższej chwili scenariusz dobiega końca. Tym razem sukces.
To był już ostatni scenariusz tego dnia. Przy ognisku rozmawiamy o tym jak minął dzień. Mimo tego, że jesteśmy zmęczeni i jest zimno wszystkim dopisują humory. Teraz jeszcze tylko nocleg. Niby śpimy w środku, ale w zasadzie temperatura jest niewiele wyższa niż na zewnątrz, ok. -10stC.

Niedzielny poranek wita nas słońcem. Tuż po śniadaniu zaczynamy ćwiczenia. Ćwiczymy poruszanie się z bronią. Została stworzona strzelnica do strzelania dynamicznego. Trenujemy zmianę magazynków, pracę na broni, współpracę w dwójkach – Wszystko idzie bardzo sprawnie. Dzień kończymy ćwicząc zdobywanie klatki schodowej. Kolejny element – koszmar. Jedna bardziej niebezpiecznych rzeczy w CQB.
Kolejne udane szkolenie za nami. Wsiadając do samochodu mam głęboką nadzieję, że następne działanie FIA odbędzie się już w wiosennej atmosferze.

Ale nawet jeśli miałby spaść śnieg i zima nie chciała odpuścić to jedno jest pewne – FIA i tak będzie działać.

FIA Albin

Prajslessy uczestników, czyli niezapomniane momenty ze szkolenia:

FIA Czubaka

Partyzanci FIA szykują drugie natarcie na nasz budynek.

Na pierwszym piętrze pilnuję rannego Majora, który nie ma już raczej szans na ucieczkę ale jest uzbrojony po zęby i łatwo skóry nie odda. Jesteśmy zabarykadowani i zdeterminowani. Podczas pierwszego szturmu kula wstrzelona zza winkla, z parteru, przez okno cudem mija moją głowę o milimetry, zrywając trochę skalpu. Zajmuje mi trochę czasu, żeby dojść do siebie, ale teraz jestem już gotowy przyjąć walkę.

Mamy jeszcze 4 ludzi z WSH: dwóch piętro wyżej – broni korytarza, jednego snajpera na dachu parterowego budynku recepcji i jednego strzelca na naszych tyłach – przy „trzeciej” klatce schodowej.

Korytarze na parterze i trzecim piętrze stanowią labirynt śmierci. Sam ustawiałem przeszkody, to wiem. Powyrywane z zawiasów drzwi, szafy, kanapy.

Druga klatka schodowa jest tak zagracona, że bez ofiar nie da się jej łatwo sforsować. Wszystko przygotowane tak, żeby zamknąć przeciwnika w długim na 30 metrów korytarzu, na wprost naszego otworu strzelniczego. To nasz Kill Zone.

Na początku korytarza ustawiam minę kierunkową, odpalaną radiowo. Kawałek bliżej nas, świecę dymną, odpalaną przez kabel.

Pierwszy kontakt widzimy przez okna. Dobrze zamaskowany zwiadowca, przemyka się poza zasięgiem przez ośnieżony zagajnik otaczający nasz hotel. Jeśli sprytnie wyczuje nasze rozstawienie to będzie mógł spokojnie przedostać się do piwnicy. W tyle osób nie jesteśmy w stanie kontrolować każdego kąta. Kolejne kontakty już bez maskalatów to ewidentnie sekcje izolujące naszą obsadę przed ewentualną ucieczką. Dwóch z nich pozostaje w moim sektorze obserwacji. Chyba widzą, że ich widzę ale wcale nie zawracają sobie tym głowy. Czuję na sobie ich wzrok wzmocniony przez optykę.

Po pół godzinie mamy pierwszy kontakt ogniowy. Tak samo jak wcześniej, od naszych tyłów, czyli nie tak jak byśmy chcieli. Najwięcej walczy nasz snajper, który przy pierwszej fali powyjmował kilku podoficerów i pewnie tym załamał szturm. Teraz też strzela dużo, nie wiem jednak z jakim skutkiem.
Major mówi, że ktoś był nieźle wstrzelany w jego otwór strzelniczy. Jak tylko przez niego wyjrzał od razu z drugiej strony uderzyły dwa pociski.

Po chwili orientujemy się, że jest to tylko pozoracja, bo prawdziwe zamieszanie robi się od strony pierwszej klatki schodowej i tam widzę drużynkę podbiegającą od strony lasu z drabiną na plecach.

Nie wiem czy chłopaki z trzeciego piętra będą w stanie ich powstrzymać granatami, ale wątpię. Atakujący w miarę szybko przedostają się na parter, następnie na klatkę schodową.

Po chwili na końcu „naszego” korytarza pułapki pojawiają się dwa cienie. Jeden wychla się i obserwuję mój otwór strzelniczy. Też go obserwuję i o mało nie przepłacam tego życiem, bo w moim kierunku leci nadzwyczaj celna śmiercionośna seria. Zaczyna się. Na korytarz wchodzi pierwsza czwórka i po chwili znika w jednym z bocznych pomieszczeń. Kurka, przegapiłem moment odpalenia miny. Ale to dobrze, bo byli za daleko i za krótko w korytarzu. Za chwilę będzie lepiej.

Nasz snajper Kedaar pod ostrzałem wycofuje się do naszego pokoju. Na naszych tyłach względny spokój. Gliniarz szachuję tylną wąską klatkę schodową i podejście z tamtej strony. Co chwila sprawdzamy czy wszystko u niego w porządku. Na naszym korytarzu, oddzielonym od nas barykadą pojawia się kolejna czwórka i znowu znika w jednym z bocznych pomieszczeń. Karabin na końcu znowu się odzywa i teraz już w miarę regularnie nas ostrzeliwuje uniemożliwiając dokładną obserwację. W końcu pewnie kiedy wymienia magazynek udaje mi się wyjrzeć. Jest! Ok. ośmiu ludzi w zasięgu mojego klejmorka! Cieszę się jak głupi do sera i lecę po zdalny detonator. Wciskam, świeci i nic. Nie ma kabum i jęków rannych przeciwników. Co za dół. No dobra, klapa. Kedaar otwiera ogień do korytarza a ja zabieram się za kablowe odpalenie świecy dymnej. No, przynajmniej to nie zawodzi.

Dym niestety działa w dwie strony, tzn, może i nam trochę pomaga ale Kedaar przez mały otwór wali teraz na ślepo, a przeciwnik może sobie przeskakiwać co raz bliżej zupełnie bezkarnie. W końcu robi się nie wesoło. Major otwiera ogień na klatkę schodową znajdującą się tuż za drzwiami do naszego pomieszczenia. Na szczęście jesteśmy dobrze zabarykadowani. Oni muszą być tuż po drugiej stronie, bo po chwili zaczynają opadać elementy naszej barykady. Zaczynam strzelać przez wszystkie możliwe szpary i dziury. Rzucamy jakieś granaty. Wybuch za wybuchem. Wszędzie czerwony gryzący dym. Głosy przeciwników słyszę tuż zza ściany. Zmieniam już czwarty magazynek. W końcu do naszego pomieszczenia wpada granat. Widzę Kedaara, który chowa się za jakąś zasłoną i Majora, który wciska się w kąt. Sam wskakuję w dziurę wykutą w ścianie, której normalne przejście zajmuje mi pół minuty, teraz zajmuje mi to pół sekundy. Eksplozja ogłusza mnie a w uszach pisk pozostaje jeszcze dobre kilka minut. Wyglądam spowrotem. Nasze pomieszczenie po eksplozji zmienia się nie do poznania. Wszędzie unoszą się szczątki naszych plecaków, rozerwane śpiwory, kawałki racji żywnościowych. Resztki osłon, które tu wstawiliśmy walają się po podłodze lub zwisają bezwładnie z framug. Teraz wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Spod gruzów wczołguje się Kedaar. Jest cały i zatacza się w moim kierunku. W kącie widzę ciało Majora. Ma oderwane pół czaski, ale w ręku nadal trzyma karabin. Cały Major. Nie jestem w stanie mu już pomóc co stanowczo zmienia moje podejście do walki aż do śmierci w jego obronie. Wręcz odwrotnie, teraz nie widzę nic przeciwko temu, żeby spieprzyć stąd jak najdalej i jak najszybciej. Kedaar dołącza do Gliniarza, są dwa pokoje za mną. Widzę cienie gotowe, żeby szturmować naszą salę. Posyłam im z mojej dziury na dowidzenia mały zaczepny, który nie trafia w wąską szczelinę i ląduje koło ciała Majora. Cóż, przynajmniej może zniszczy dokumenty, które ma schowane na piersi. Łup, mój granat wybucha a Gliniarz i Kedaar schodzą powoli i ostrożnie w dół tylnej klatki schodowej. Boję się, że szturmujący nas ludzie postanowią nas dopaść w trakcie ucieczki, więc jedyne co mi pozostaje to odpalenie zasłony dymnej, którą rano wręczył mi Major mówiąc: „Masz – w razie ostateczności”.

Rzeczywiście po chwili gęsty ciężki żółtawy dym spowija mnie i wszystkie pomieszczenia dookoła. Jest mała szansa, że pościg zdecyduje się w to wejść. Dołączam do Kedaara i Gliniarza. Jak się okazuje, dołu naszej klatki schodowej pilnował ten zwiadowca, który pojawił się na samym początku. Skubany przesiedział tu skitrany przez cały atak. Teraz jednak Gliniarz był szybszy i odpędził go serią. Po trzech sekunadach jesteśmy na świeżym powietrzu. Dopadamy jakiegoś murka 5 metrów od ściany budynku. Nie mamy pojęcia co się stało z dwoma naszymi pozostałymi na trzecim piętrze. Szybka reorganizacja i sprawdzenie stanu amunicji. Przed nami zagajnik, w którym wiemy o przynajmniej dwóch ukrytych strzelcach, za nami spowity w dymie budynek pełny wściekłych agresorów. Postanawiamy przebijać się w kierunku znanych nam pozycji przeciwnika. Lepiej tak niż natknąć się na inną sekcję izolującą, o które nie wiedzieliśmy. Uff. Uciekłem z tego piekła, wolność wydaje się już blisko, już za kilkoma drzewkami. Ruszamy, ja zamykam. Nagle dostajemy się pod ogień. Ja zamieram za zasłoną, prowadzę wymianę ognia, ale chłopaki się oderwali. Uff, zaraz go oflankują i będę mógł się ruszyć. Zmieniam magazynek i zastanawiam się dlaczego moi nie strzelają, dlaczego mnie nie osłaniają, dlaczego się oddalają? Dlaczego? W tym momencie z mojej lewej pojawia się kolejny strzelec. Oddaję kilka niecelnych strzałów z biodra. Robię unik i wystawiam się prosto na serię tego pierwszego. Obrywam w prawą rękę. Padam na plecy i zaciskam zęby z bólu. Jak w odwróconym do góry nogami telewizorze widzę Kedaara i Gliniarza jak szczęśliwie znikają w drzewach. Wszystko zaczyna się zlewać w jasną plamę zmiksowanych zagruzowanych pokoi, cieni, schodów, drzew i turlających się granatów, z Majorem bez połowy czaszki patrzącym się na mnie groźnie. Czuję, że tracę zmysły ale dostaję kopa energii. Zrywam się bezładnie i lecę na oślep, z dala od odgłosów walki, z dala od strzałów i odgłosów ludzi poruszających się wewnątrz budynku, karabin zostaje gdzieś w tyle, wydaje mi się, że krzyczę, lecę i chyba widzę swoich i biegnę dalej i słyszę z ich strony strzały i czuję gorące ukłucia w plecach, w barkach, w udach – biegnę dalej i jeszcze kilka kroków i padam na śnieg z twarzą w kierunku bramy, po przekroczeniu, której byłbym wolny. Zanim na zawsze zamkną mi się powieki widzę jeszcze Kedaara i Gliniarza, którzy przechodzą przed nosem innej sekcji, która ma zadanie właśnie takich jak oni nie przepuszczać, i widzę ich co zabili mnie dwa razy, najpierw zostawiając za tym drzewem pod ostrzałem z dwóch stron a potem strzałami w plecy, widzę jak przechodzą przed ukrytym przeciwnikiem i wydostają się z tego piekła – a mnie nie pozostaje nic więcej jak tylko znów dołączyć do Majora…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.