„Stanowiska bojowe, oznaczyć swoją pozycję!” – wydałem szybki rozkaz aby uratować swoich ludzi przed friendly fire. Po chwili widziałem już oświetlone sylwetki swoich ludzi, szybko ich liczę i niestety nadal brak jednego człowieka. Cztery świecące latarki dotkliwie przypominały z jakiego powodu QRF medyczny został wezwany – potrzebna była ewakuacja trupa ze strefy śmierci…

Zapraszamy do przeczytania relacji, której autorem jest FIA Ciacho, dowódca jednego z odcinków pasa granicznego.

W styczniu odbyła się druga edycja Nuclear Winter Night – gry militarnej osadzonej w realiach postapokaliptycznych. Naszym zadaniem było nie dopuścić Stalkerów do zamkniętej strefy, gdzie czekały na nich najcenniejsze artefakty . Czytając relacje uczestników ubiegłorocznej edycji malował mi się w głowie obraz regularnej bitwy, prowadzonej w niekorzystnych dla ludzi i dla replik warunkach – mocno minusowych temperaturach.

Przygotowania do tego zadania, zacząłem na początku stycznia – poprzez sprawdzenie termiki (co mam, a czego mi brakuje), oporządzenia (ze szczególnym naciskiem na porządny termos). Praktyczny test udało mi się przeprowadzić na ćwiczeniach Drużyny Szkoleniowej – zajęcia prowadzone były przy temperaturze -6 stopni, a odczuwalnej około -10. Egzamin potwierdził moją gotowość – termika sprawna, termos bardzo długo trzyma temperaturę napojów. Pozostało czekać do 26’ego.

Z nudnego oczekiwania wyrwał mnie telefon ze Sztabu z krótkim rozkazem – „Zostajesz dowódcą Drużyny Szkoleniowej, i wraz ze Stanleyem dostajecie po odcinku do obrony.” – zatkało mnie. Kiedy odzyskałem mowę wydukałem, że podejmę się wyznaczonego zadania i niech się dzieje wola nieba. Następne 9 dni już nie były takie lajtowe – codzienne upominanie, sprawdzania i pilnowanie podległych ludzi. Codziennie weryfikowanie czy mają wszystko co potrzeba, wymyślanie planów jak to rozwiązać, sprawdzanie czy nie pomyliłem się… Ciężki chleb, który był dla mnie nowością – ze zwykłego operatora stałem się dowódcą odpowiedzialnym za odcinek.

26 stycznia, godzina 1930, drużyna ustawiona na zbiórce – obie sekcje w pełnym składzie – pierwsze lekkie westchnięcie ulgi. Sprawdzenie oporządzenia, termiki i replik – drugie lekkie westchnięcie ulgi. Dostaliśmy rozkaz odznaczenia się na liście obecności i wymarszu na wyznaczone miejsca. Krótki odcinek drogi który dzieli parking a strefę działania ciągnie się w nieskończoność, ciemność i wysoki śnieg tylko utrudniają marsz. Nasze pozycje osiągamy z lekkim poślizgiem, już na wstępie okazuje się, że Sztab wzywa dców odcinków na odprawę. Szybko kalkuluje swoje możliwości – pozostało mi tylko wskazać zastępcy gdzie ma przygotować umocnienia, zrzucić plecak patrolowy i biegiem do Sztabu.

Odprawa była krótka i rzeczowa, na szczęście odbyła się bez oratorskich wystąpień w stylu „Panowie, mamy zaszczyt bronić strefy zamkniętej przed lekkomyślnymi szabrownikami. Tylko my możemy powstrzymać ich przed wpadnięciem w niebezpieczną strefę i uratować ich przed śmiercią równie bolesną co tragiczną.” Rozkaz był krótki i klarowny „bronić strefy, jednak przy przewadze przeciwnika – ustąpić miejsca, na koniec działań stan osobowy ma być bez zmian”. Obchód po stanowiskach przypomniał mi jaki jestem zielony z taktyki, a im bliżej byliśmy moich pozycji tym bardziej się denerwowałem – na szczęście odbyło się bez większych problemów.

Po powrocie na miejsce okazało się, że już prawie 22:00 – pozostało tylko sprawdzić czy ludzie są na swoich miejscach i cierpliwie czekać. Mój sektor składał się z 6 osób – 4 strzelców, RTO oraz mnie. Układ stanowisk był prosty – na przedzie 3 stanowiska dla pojedynczego człowieka, centralny „dół dowodzenia” około 20 metrów za przednią linią, oraz jedno stanowisko na tyłach. Będąc mało doświadczonym dowódcą uznałem, że lepiej będzie robić zamęt na swoim odcinku, aby potencjalnych nieprzyjaciół wystraszyć rzekomą dużą liczbą luf wystawionych na perymetrze. Osiągnąłem to w bardzo prosty sposób – rotacja ludzi odbywała się co 10-15 minut – dla potencjalnego obserwatora wyglądałoby, że jest wielu ludzi, często wypoczywających z wysokimi morale. Prawdopodobnie efekt uzyskałem – kilka kontaktów które wyszły na nasze pozycje w popłochu uciekały.

W myślach układałem raport końcowy w postaci „veni, vidi, vinci”, kiedy około 0300 nastąpił najgorszy z możliwych scenariuszy. Grupa nieprzyjaciół przeszła niezauważenie przez nasze przedpole i zaczęła ostrzał. Początkowo uznałem, że to w sektorze obok – nie pierwsza taka wymiana ognia u sąsiadów, jednak okrzyki z drugiego sektora szybko zweryfikowały mój światopogląd. Wykrzyczałem rozkaz o meldowaniu się każdego sektora, w odpowiedzi słychać „Pablo OK, Tomson OK, Kuba OK”, ale jedna pozycja cisza… Na radiu szybko nadaje komunikat o najściu na moje pozycje i prośbie o QRF. Zanim QRF przybył wysyłam człowieka do sprawdzenia co się dzieje z zaginionym, meldunek który dostałem wstrząsnął mną – mam zabitego. Jeszcze raz sprawdzam czy wszyscy są bezpieczni – w tym czasie przybyło wsparcie.

Walka w moim sektorze była zaciekła, przeciwnik dostał się na pozycję z której spokojnie prowadził atak na QRF próbujący odbić mojego człowieka. Walka trwała kilkanaście minut, w czasie której nie było widać żadnych ofiar po stronie Stalkerów. QRF uznał, że przeciwnik jest zbyt liczny i wycofał się na moje tylne pozycje. Miałem już wydać rozkaz wycofania się wszystkich ludzi, kiedy zaobserwowałem wycofywanie się postaci z pozycji npl w stronę lasu – część była oznaczona światłem. Ponieważ walki ustały i npl się wycofał, zdecydowałem ze swoim RTO, że sprawdzamy co z naszym człowiekiem i próbujemy go stamtąd wyciągnąć. Operator po osiągnięciu pozycji trupa został ostrzelany przez przeciwnika, jednak ostrzał po chwili ustał. Okazało się, że nieprzyjaciel poddał się – uznał, że nasze siły są za duże i chciałby wrócić do swoich dzieci, ta robota najemnicza nie jest jednak dla niego.

Przedpole zostało odzyskane, pozycja przywrócona, ale jednak niesmak w postaci pierwszego trupa we własnych szeregach pozostał. Reszta nocy minęła spokojnie, a ja musiałem się oddać nieprzyjemnemu pisaniu listu pożegnalnego za swojego podwładnego. Na szczęście z tego melancholijnego stanu wyrwała mnie raca wystrzelona przez organizatora, a na radiu nadany komunikat „koniec działań bojowych” uradował moje serce – nareszcie mogę wrócić do domu i nacieszyć się życiem.

Po ćwiczeniach, całość plutonu zebrała się na drodze rokadowej gdzie organizator podziękował nam za udział w ćwiczeniach, krótko podsumował naszą pozycję, a następnie rozpuścił teamy które nam pomagały w ćwiczeniach – WSH, SPEAR, Blackfield, 1RPIMA, SGS. Kiedy zostaliśmy we własnym gronie nastąpiła część niespodziewana dla mnie i Karpata – otrzymaliśmy naszywki FIA i z roli rekrutów staliśmy się pełnoprawnymi członkami 1 Plutonu FIA. Moja radość była wielka, gdyż było to uwieńczenie długiej i żmudnej drogi którą przebyłem, potwierdzenie, że dobrze robię, ale i dla mnie przypomnienie, że mam w dalszym ciągu pracować nad sobą.

FIA Ciacho

mapa nwn

Stowarzyszenie FIA pragnie podziękować Szefowi Sekcji Wychowawczej 1 Warszawskiej Brygady Pancernej im. Tadeusza Kościuszki, Panu Majorowi Tomaszowi Klóskowskiemu, który wspiera od ponad roku nasze inicjatywy, w tym również NWN.

Dziękujemy również naszym sponsorom:
Sponsorowi głównemu PX Militaria oraz sponsorom: Centrum Rozrywki Militarnej Killhouse oraz sklepowi Cytadela ASG.
Patronom Medialnym – Wydawnictwu Magazynu Arsenał, portalom WMASG.pl, Koalicja Północ oraz Weekend Warriors.

Prajslessy uczestników, czyli niezapomniane momenty ze szkolenia:

FIA Szynszyl

Po zajęciu posterunków w sektorze 104 i jakichś 2h odmrażania tyłków zaczynamy lekką dyskusję w „dołku dowodzenia” (ja, Kaczy z KM i Metiew RTO). Dla przypomnienia – śniegu było po pachy i -16 stopni.
– Wiecie czego bym się napił? zagajam.
– No czego pytają chłopaki.
– Zimnej coli z lodem i cytrynką.
Na co słyszę chórek – zimnej coli? K..wa?
– No co, koli nie lubicie?

Po tej dyspucie (jakieś 3-4 minuty przed meldunkiem o zakończeniu gry), Sowa melduje kontakt, podaje kierunek i dystans. Patrzymy – nic, ciemno i cisza…
Niewiele myśląc rzucam komendę światło, widzimy podejrzany odblask. Otwieramy ogień z oszałamiającym rofem 0,5.

Dopiero po chwili repliki zaczynają łapać obroty, moja niestety umiera, więc rzucam karabin i dołączam do tylariery z granatami w rękach.
Kończymy przeszukanie nieboszczyka i dostajemy info, że już po wszystkim. Mieliśmy swoją wisienkę na torcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.